Dużo by opowiadać o życiu artysty estradowego w czasie pandemii. Tylko po co? 
Smutno mi i tyle.
Koncertów jak na lekarstwo, a na tych które są, publiczności jest połowa tej co wcześniej. 
Lepiej Wam opowiem o naszej wyprawie do Mongolii. Prawie.
02
Zaraz, zaraz, powoli snujmy tę opowieść. Jeszcze parę słów o smutku. 
Smutno mi też, bo Robert Mazurek i Krzysztof Stanowski, których lubiłem słuchać i dalej lubię, zwłaszcza w duecie, naigrawają się z artystów, ale to tak po całości. Drwią, że każdy może być poetą (prawda, ale...), że artyści niczym się nie różnią od wszystkich innych pracujących (prawda). Mają polew, że ktoś chce nam dać przywileje podatkowe, że inny ktoś chciałby więcej polskiej muzyki w polskim radio. No i tu moje myślenie się rozchodzi z ich drwinami.

Przywilje podatkowe są potrzebne głównie tym, którzy tworzą wielkie dzieła, potrzebne kulturze narodowej, czy ogólnoludzkiej. Takie dzieła nie zawsze dobrze sprzedają się na rynku. Jasne, że możemy wszyscy poprzestać na Zenku Martyniuku i jemu podobnych, ale czy to nas nie zuboży? W Sztuce, która jest potrzebna wszystkim, żebyśmy nie schamieli do reszty, nie mogą o wszystkim decydować kryteria sprzedawalności.
Mnie niepotrzebne są żadne przywileje, ale wiem jedno. W moim artystycznym życiu był JEDEN taki okres, kiedy byłem najbardziej twórczy (1983-1985). Wiersze i pieśni powstawały wtedy u mnie szybko i bezboleśnie, wyrzucane prawie jak z lufy karabinu maszynowego. Wtedy nikt mi nie pomógł, nie wsparł, a moja rodzina prawie przymierała - e nie, przesada! - była w trudnej sytuacji materialnej. Prawie na siłę zdusiłem w sobie ten twórczy zapał, pojechałem za robotą na saksy, popracowałem na budowie, jako pomocnik murarza i bardzo dobrze mi to zrobiło. Mnie-mężczyźnie, mnie-facetowi, mnie-człowiekowi, bo od tamtego czasu wiem, że nie zginę w żadnych warunkach. Nie boję się świata. Ale potem już tak łatwo nie było mi siąść do pisania... 
A co do polskiej muzyki w polskim radio wypowiadałem się wielokrotnie i nie mam zamiaru się powtarzać. Tutaj i tak zajrzą wyłącznie ci, którzy zdają sobie sprawę z istotności rodzimej kultury i rodzimych twórców w procesie kształtowania tak kruchej roślinki, jaka jest młody człowiek. W czymś musi mieć oparcie, gdzieś przynależeć, poczuć jakąś wspólnotę.  

Artysta sceniczny innym artystom nierówny. Sądzę, że malarzom i rzeźbiarzom ta cholerna pandemia nie przeszkadza tworzyć swoich dzieł, literaci dalej piszą dobre lub złe książki bez żadnych przeszkód. Gdzieś słyszałem nawet, że ceny obrazów osiągają właśnie swoje maksima.
Ale ja przecież patrzę na świat oczami barda i artysty objazdowego, czasem reżysera widowisk scenicznych (córka Natalia) i nie jest mi wesoło. Chłopaki i dziewczyny, którzy piszą i śpiewają cudne piosenki, teraz zwyczajnie wegetują.

Pomyślałem sobie: - Ech, rzucić tak by to wszystko w czort i... do Mongolii.
Mongolia - daleki kraj, na uboczu wielkiej polityki. Im nie straszna groźba wojny ukraińsko-rosyjskiej, ani żadnej innej. Tam u nich step bezkresny i pustynia. Kto by dbał o takie tereny! Tam wystarczy przecież odrobina mleka, kumys i pieczyste. Albo coś w tym stylu. Nie wiem, bo nie byłem.
1
A tu w centrum Krakowa dostałem zaproszenie do jurty mongolskiej, bo mamy tu ludzi zakręconych, niejednokrotnie pozytywnie odjechanych (w podróż dookoła świata).
Piotr Śliwiński, bo o nim mowa, alpinista, zdobywca Korony Ziemi, podróżnik i przewodnik od wielu lat żyje w jurtach mongolskich, które buduje wszędzie tam, gdzie mu pozwolą. Jedną z nich zbudował na terenach Politechniki Krakowskiej, której jest absolwentem, drugą postawił na trawniku przed Uniwersytetem Ekonomicznym w Krakowie. I żyje, promuje Mongolię i zdrowy tryb życia, organizuje wyprawy na wszystkie strony świata, zachęca do podróży i poznawania innych kultur.

01
Mam wnuka, Patryka. I - jak na razie - Patryk lubi czasem gdzieś wybrać się z dziadkiem. Mam wrażenie, że lubi nawet bardziej niż potrafi to pokazać; najczęściej nie uśmiecha się szeroko. Ale jest nam miło. Może go coś gniecie? - Pandemia i nauczanie zdalne daje się we znaki? - Nie wiem, nie wnikam. Dość na tym, że dziadek rzuca hasło, jest pozytywny odzew i ruszamy po przygodę.

Do Mongolii daleko, dobrze jest mieć przewodnika. Skoro niedawno poznałem Piotra Śliwińskiego, to warto było skorzystać z jego zaproszenia. Czemu nie?

Słusznie się domyślacie patrząc na zdjęcie powyżej, że wyprawiliśmy się tym razem nie do Mongolii, prawie 6000 km stąd, tylko znacznie bliżej, za miedzę. W Mongolii nie ma tak wysokich drzew!!
No i nie ma tak pysznych ciastek owsianych, które nazywają się "Oki owsiane", a dostępne tylko w jednej piekarni na świecie. Kupiłem zatem owsiane wpisowe i udaliśmy się do jurty Piotra postawionej na tyłach budynków PK w krakowskich Czyżynach.
Przed jurtą dwie flagi, po prawej od wejścia urządzenie z trzech szczotek ryżowych do wycierania zabłoconego obuwia, obok ławeczki do spokojnego posiedzenia latem, dwa stopnie, małe drzwi...
Nie, nie opowiem Wam co było dalej. Mam nadzieję, że sami kiedyś wpadniecie do Piotra.
Czas u niego płynie inaczej, wolniej.
Herbata, szisza, kawa, opowieści...

Pokażę tylko zdjęcie z wnętrza. 
6
- Ech, rzucić tak by to wszystko w czort i... do Mongolii.

Paweł Orkisz
5 lutego 2022

Poprzedni artykuł
rok 2022rok 2021
rok 2020, rok 2019, rok 2018rok 2017rok 2016rok 2015 
rok 2014, rok 2013rok 2012rok 2011rok 2010rok 2009