Ostatnio jakoś tak się stało, że bardziej niż kiedyś drażnią mnie hałasy. Nawet nie wiem dlaczego. Przecież z wiekiem słuch się lekko tępi, do wnętrza dociera mniejsze natężenie dźwięku, więc o co chodzi? Dlaczego wręcz fizyczny ból sprawia mi hałas?
Podam trzy przykłady.
1. Idziemy sobie w góry małą grupką. Jest miło, przyjemnie, słoneczko świeci. I nagle nadjeżdżają dwaj młodzieńcy, na motocyklach do rajdów górskich, bez tłumików. Zbliżają się, przejeżdżają, oddycham głębiej, ale gdzie tam! Wracają, i jeszcze raz, i w bok, kółeczko, pętelka... I jeszcze raz! Za każdym razem hałas razi, wręcz boli, chłoszcze nasze uszy. Ale co mamy powiedzieć? Góry nie moje, lasy nie nasze. Wspólne. A chłopcy chcą sobie pojeździć, pobrusić, poszaleć. Teraz przecież prawie każdego stać na motocykl, quada, jakiś tam pojazd. Jak nie ojciec, to starszy brat, albo wujek kupi. I w las!
2. Jest spokojny letni wieczór w Krakowie. Wychodzę z knajpki w jednej z uliczek koło Rynku Gł. Słyszę jakieś straszliwe wycie, nadjeżdża motocyklista na czoperze. Tak się chyba nazywają wygodne, posrebrzane krowy motocyklowe, podobnie jak ścigacze z autostrad pozbawione tłumików, których wycie dopędziło i wkurzyło niejednego kierowcę na autostradzie, kierowcę zamkniętego w wytłumionym kokpicie pojazdu. A tu letnia, cicha noc w starym Krakowie. Długo jeszcze wycie tego porąbanego młodzieńca na jego przeklętym czoperze drażniło uszy spacerowiczów.
Nooo, młodość. Chciał zaszpanować. Zdawało mu się, że ludzie mu zazdroszczą, że podziwiają? Albo może chciał pokazać, że jemu wolno zagrać wszystkim na nosie. Nooo, wolno. Teoretycznie. Bo gdybym miał wiatrówkę, to bym do niego wygarnął, jak słowo daję.
3. Zostałem przed wielu laty zaproszony na Stachuriadę do dolnośląskich Grochowic. Dla mnie to było niezapomniane wrażenie, bo wtedy po raz pierwszy zobaczyłem kilka tysięcy ludzi na polu namiotowym, kilka równoległych scen, alkohole, pewnie narkotyki, obłęd w oczach, taplanie się w błocie, zbiorowy amok. Ale to przecież normalka, takie imprezy wrosły już w klimat zabaw wakacyjnych polskiej młodzieży. Chcę napisać o tym, jak stamtąd wyjechałem, w jakiejś pilnej sprawie i wracałem nocą, spowrotem przez las. Przez las, po którym niosło się dudnienie basów. Ja je słyszałem chyba z odległości 8 km, a kiedy podszedłem na 2-3 km, to moje serce zaczęło rezonować z tym dudnieniemi było to odczucie wręcz bolesne. Dla mnie, człowieka! A dla zwierząt leśnych? - Wtedy po raz pierwszy zrozumiałem, co czują wszystkie zwierzęta podczas naszych plenerowych imprez, z takim rozmachem organizowanych teraz już w każdej gminie, w każdej pipidówie naszej ukochanej RP.
Nie wiem, co z tym można zrobić.
Może należy zacząć bezwzględnie egzekwować zakaz używania pojazdów ze zbyt dużym natężeniem hałasu? Może należy mierzyć poziom dźwięku w odległosci 0,5 km od miejsca imprezy masowej? - Nie wiem.
To przecież straszne, tak zapaskudzić sobie świat hałasem.
Powstrzymajcie go, proszę, błagam!
Paweł Orkisz, 6 sierpnia 2015
foto: Grzegorz Frycz
Poprzedni artykuł
rok 2015, rok 2014,
rok 2013, rok 2012,
rok 2011, rok 2010,
rok 2009