Cykl wierszy napisanych latem 1987 roku, podczas "robotniczego" pobytu w Bawarii i okolicach.
Typowe problemy gastarbeiterów...
1. Museum der Post
2. Mlecze
3. Nerwy
4. Elegancja
5. Świecidełka, błyskotki
6. Zdrady
7. Matka Boska Niemiecka
8. Ewakuujemy się!
9. Kto wymyślił naród?
10. Postscriptum
Museum der Post
przez cztery małe oczka starego
dyliżansu pocztowego zagląda
pustka i zapomnienie
to tutaj nazywa się Post
fiakier zastygł w trumiennym kubraku
bat jest niepotrzebny
konie uniósł wiatr
daremnie więc czekam
przez taki mały kawałeczek celofanu
jak przez okno
mógłbym zobaczyć cię w tej chwili
podejść i
nieobecnie pocałować
może nawet raz tysięczny
się w Tobie zakochać
kufer pocztowy próżny cisza drzemie
dzwonią pieniądze z ręki do ręki
biegają mädchen z łóżka do szkoły
tamci wewnątrz się nie kochają
to tylko takie małe kłamstwo
milcząca bezradność pocztowego dyliżansu
w 1594 pędziły tędy depesze
rozpychały się paczki
pachniały i płakały listy
ubrałeś Wolfgang cylinder z piórkiem
lecz nie masz dla mnie wiadomości od żony
w twoich szklanych oczach dzieci nie zobaczę
nie chcę cię więc widzieć listonoszu kaleki
zima
zajechały pocztowe sanie
rumiany poczmistrz wgapia się w wieczność
ciekawe czy zakradając się od tyłu
mógłbym ukraść choć płatek róży z krakowskich plant
choć cień uśmiechu starej damy
Matki
Mlecze
w ogrodzie łąka pełna mleczów
żółtych z zazdrości
gdy dotknąć językiem soku z łodyżki
piecze
nie próbuj dotrzeć do wnętrza
za dużo goryczy
mlecze nie mają własnej grządki w ogrodzie
nikt im ziemi nie przekopał
nie podlewa nie nawozi
to je skazuje na rolę chwastu
ogrodowego imigranta
lecz dużo ich tu
zapierają się dzikich pól kośnych łąk
ziemia da im azyl wszędzie
bo niewiele im trzeba
trochę wody kawałek nieba
a przykucną w kąciku
zapuszczą korzenie
i wyrosną w piękne wspaniałe
mlecze
im jeszcze urosną skrzydła zobaczycie
i pofruną
dmuchawcowe spadochroniki
po całym świecie rozsiewać
mleczowe potomstwo
bo zapisano w księdze życia
dzieci mleczów też będą mleczami
odpychane lekceważone deptane
lecz żaden ogrodnik z nimi nie wygra
Nerwy
cienkie błękitne żyłki
pod warstwą samotności
przestrzeń niewyobrażalnej nędzy
codziennych zmagań
uciekać
ale dokąd
upór odmawia posłuszeństwa
pod skórą tętni życie
lecz twoją krew spija pająk z Leopoldstrasse
można tak żyć
nie krzycz
kiedyś zaświeci łagodność
pobiegniesz z dziećmi po łące
za domem przy Kopeckiego
lecz teraz boję się
ręka drży i ogień ogarnia drewno
popatrz to żyje
trwa na krawędzi cierpkich słów
dlatego tak pieką
nie umiem już myśleć mówić być
czuję tylko wibrujące
„Weiter, Paul”
papieros kawa kieliszek koniaku
i nic
mgła
czy ciebie to nie boli?
jak ćmy
jak szaleni tańczymy wokół arbeitsamtów
wczoraj i jutro
płaszczyzna wahań wahadła Foucault po pewnym czasie zmienia się
czyżby?
czas oblepiony strachem
toczy się od granicy ku kilku markom
od niezrozumienia do bezsiły
na końcu cienkiej napiętej nici
moich własnych poskręcanych
neuronów
Świecidełka błyskotki
świecidełka błyskotki zakurzone
Gertrude von Pfaffenberg
po co to wszystko
teraz już trudno uwierzyć w twoją piękność
biała damo
kochanko grafów i książąt
marzenie motłochu
zostały po tobie tylko te
suknie koroneczki bibeloty
zamknięta w obraz smutkiem spływasz w głąb
odwodzisz od pokuszenia
a przecież od tylu dni wilczym wzrokiem biegnę za
każdą parą smukłych nóg zgrabną pupą
zaciskam szczęki na widok krągłości
chce mi się wyć do księżyca
szaleństwa mi trzeba
więc raz jeszcze
chcę ciała chcę żyć
zimna martwa damo
pornokasety sexshopy i Emmanuelle
zabiły w nas delikatność?
ależ nie moja pani
pod srebrnozłotą powłoką twoich klejnotów
odkrywam to samo pragnienie
ten sam głód – jądro życia
kochać i być kochaną
oddawać się i brać w posiadanie
szpilki jak ukłucie zazdrości
grzebień jak dreszcz pożądania
gorset - lepki namiętny dotyk
perły – twoich piersi całowanie
falbany muśliny
przypływ i odpływ
i raz jeszcze jedwabnie mi się wymkniesz
i raz jeszcze złotym rogiem cię przebiję
wreszcie
bardziej współczesne lekkie linie
jak właśnie nas dwoje nocą przy księżycu
takiej rozkoszy nic nie wyrazi
takiego szału nikt nie opisze
ale wszystko go obiecuje do niego prowadzi
nawet kolorowe chustki starych kobiet
nawet czarne suknie wdów
też drżą na wietrze pożądania
Elegancja
wasza elegancja ma smak ciepłej krwi
boli jak wspomnienie z lagru
czarny syty mundur hełm
karabin maszynowy
spięte włosy i kolorowe bluzki dziewczyn
biel i błękit w pasach
skręconych w sznur na haku
czerwony trójkąt z literą „P”
jak piekło
- Du bist Pole?
- Ja, ich bin.
śnieżna koszula tamtego Bawarczyka
kapelusik z piórkiem
hej góry wasze góry
krawat z salonu Vincenta
nienaganne maniery
Hände hoch! – zły sen
obrazki z Marienplatz
Deutschland über alles
reklamówka ZDF drugi program
Margarita Sonne – jak Träumerei
Ich bin kleiner Hitler
Du bist nur Ausländer
czy ty wiesz co to karcer?
Arbeit macht frei
komora gazowa
przepraszam cię Dietrich
nie umiem inaczej
Zdrady
smakują jak ziemia
czarna i gorzka
wspomnienia plączą się
jak ziarnka piasku między zębami
bierzesz do ręki taką grudkę
myślisz - miłość
bierzesz drugą – trzeba było
a trzecia przywala cię jak góra
cóż
można się jeszcze przekopać
lecz znowu czyjeś brązowe oczy
i jasne kosmyki we włosach
chciałbyś przytulić pocałować
tylko ten smak w ustach
ten piach
zawsze będziemy się budzić dopiero nad przepaścią?
albo w spadaniu?
o tak
w spadaniu jest wielka moc przywracania zdrowego rozsądku
ogłupiały błądzisz robaczku po ulicach Bundesrepubliki
wgapiasz się jak giez w kolorowe witryny sklepów
mają tu miód – prawda
ale Versucht to dla ciebie śmierć
tak się skrzywisz
że nawet w przedśmiertnych drgawkach
tańczyć będziesz swój obłąkańczy taniec
są zdrady z których nie ma ratunku
nie ma wyjścia
Matka Boska Niemiecka
w zamkniętej na klucz bramie
cierpliwie czeka na szept
znak oddania
gest pokory
Matka Boska Niemiecka
w zatrzaśniętej obojętnością kapliczce
stoi jak obraz XVI-wiecznego mistrza
i spogląda pobłażliwie na cały ten cyrk
a stoi nie byle gdzie
- tuż obok ważnego skrzyżowania
i tło jest nie byle jakie
czarne
nie powinna się więc uskarżaćna samotność
przynajmniej nikt jej nie przeszkadza
czasem nawet ktoś wpadnie
z nią się sfotografować
- jutro to będzie w Tageszeitung
Jezus zajęty widać ważniejszymi sprawami
jedynie uchem łowi odgłosy miasta
rozmodlonego do siebie
teraz już nie Gott mit uns
ale Gott für uns lub Gott und wir
a nawet Wir sind Gott
samotność i bogactwo
duma i śmieszność
Ordnung muss sein nawet w kościołach
nie tylko sztuczne kwiaty
tu nikt nie śmieci
ale ławki zakurzone posadzka garbata
mdły zapach starości
trochę mi ich żal
tam na zewnątrz Wojtek fotografuje szczęśliwą niemiecką rodzinkę
bo jest niedziela z Vaterem i przyjechali sich erholen
dwie żółte pomarszczone świeczki
i jedna gromnica jak armata
z której już nigdy nie wystrzeli
płomień wiary i czystości
dlaczego ich tak nie lubię
dlaczego nie ufam i szukam
piętna minionego czasu
dlaczego drażni mnie ich chłód
i współczuję Matce Boskiej Niemieckiej
która musi żyć tu z nimi
na stałe
Ewakuujemy się
Wasserburg, 9 sierpnia 1987
„Do wszystkich polskich jednostek na Zachodzie!
Nieprawdą jest jakoby wróg nas zaskoczył,
bo my go przecież od tyłu.
Stoimy twardo na gruncie,
będziemy bronić do ostatniej kropli...
Było nieźle, będzie lepiej, to krzepi.
Zza szczelnej zasłony ognia zaporowego i spalin
przepędzić się nie damy.
Wróg jak zwykle stosuje uniki,
damy mu wycisk.
Ze wszystkim, co nas boli
bo my nie z soli, my go… (lekceważymy)”
„Halo, tu Wisła, tu Wisła, odbiór!
Do tych pół malowanych
pozłacanych zbożem powrócić nie możem.
Tutaj jakoś leci, a tam Sowieci…”
„Kochane dzieci!
Dziś na dobranoc bajka o smoku i pewnej pani.
Pani ta miała Wanda na imię,a smoka imię tutaj pominę.
Gdy przyszedł Rodryg, chociaż był gburem,
Wanda wyczuła wnet koniunkturę.
I miała potem tysiące fanów
i na śniadanie dużo bananów…
A smok, że został na polskiej ziemi,
to szlag go trafił miedzy swojemi.
Stąd taki morał, słuchaj narodzie,
że Polak mądry, miast zgrywać Greka,
woli uciekać.
Taka jest prawda,
a tamta Wanda,
to zwykła granda,
po prostu skandal
i propaganda!”
Monachium, 10 sierpnia 1987
„Do wszystkich polskich jednostek na Wschodzie!
- Ewakuujemy się!
Bo choćbyś siłę miał krokodyla,
przed Sowietami lepiej dać dyla!”
Kto wymyślił naród?
wszędzie tak samo śpiewają ptaki
echo niesie głos dzwonów
ludzie wyciągają twarze do słońca
kamień na ścieżce w Englische Garten
przypomina ten z beskidzkich gór
a ten jest podobny do kamienia znad River Plate
nigdzie nie można ich zjeść
deszcz smakuje jak kropla z potoku
kobieta rodzi dziecko
mężczyzna ból
dzieci kwiaty trawa łóżko
czym się więc różnimy?
- barwą kolorem smakiem
ale tu i tam trzeba uczuć dodać do słów
a staną się wierszem
niewiele elektronów brakuje grudce miedzi
żeby stała się złotem
inaczej ułożysz atomy węgla a powstanie diament
zwykły szary człowiek może osiągnąć wielkość
to nie takie trudne
nikt nie zatrzyma wiatru
nie otoczy wody
ziemi nie można narzucić swej woli
cóż znaczą więc granice
szlabany władza
nasze przekleństwa
to siebie muszę stworzyć
Postscriptum
Kraków, kwiecień 2009
Drodzy
Giselo Horst Heinz
wybaczcie mi
teraz wiem
to była słabość
zazdrościłem Wam
potem polubiłem Was szczerze
potem