Najpierw zaproszenie do Kurantów. Dwa najbliższe koncerty:
- 21 listopada, g. 19.30 - Pieśni Cohena
- 11 grudnia, g. 19.30 - "Idą święta, kochajmy się!" (ballady o miłości).

* * *
Niedawno Piotrek Bzowski natknął się w sieci na następujący wpis kogoś, kto prowadzi blog "Studio w kawalerce", datowany na 5 lutego br. Jak sie domyślacie, bardzo nam się ten wpis spodobał, bo raz - że to o nas, dwa - że raczej pozytywnie, trzy - że lekko zakręcony, jak my wszyscy, cztery - że dołączony był super rysuneczek :-) Pośmiejcie się i Wy!

"Byłam na randce
małżeńskiej Lidii i Sławka. Zabrali mnie ze sobą na koncert Pawła Orkisza i jego kolegów (pana Jarka Miszczyka i pana Piotra Bzowskiego) w Muzeum Niepodległości, w tym pałacyku co stoi sobie otoczony z obu stron torami tramwajowymi przy ul. Solidarności. Koncert był kameralny, w niedużej sali, kilkadziesiąt osób i trzech muzyków na scenie, którzy wyraźnie bawili się równie dobrze, a może nawet lepiej niż słuchacze. Widać było, że lubią razem grać. Na widowni byłam chyba jedyną osobą, która nie znała repertuaru - oczywiście prócz coverów Cohena Leonarda. Na pewno byłam jedyną, która nie śpiewała razem z Pawłem Orkiszem. Ale bardzo mi się podobał koncert. Dawno nie słuchałam muzyki unplugged i live.

rysuneczek 3 muzykowPaweł Orkisz ma grono wielbicieli (i wielbicielek, pani siedząca po mojej lewej stronie reagowała żywiołowo na piosenki jak ja na koncercie Jego Niewysokości, a po koncercie pobiegła z bukietem kwiatów pod scenę. Co było o tyle dziwne, że piosenki to były głównie ballady, jak to ballady, o nieszczęśliwej miłości, lub takiej, co to nawet jak odwzajemniona to nieszczęśliwa, bo zbyt wielka, by ją mogło jedno serce pomieścić, a może nawet dwa nie pomieszczą i mężczyzna przytłoczony tym ogromem miłości odchodzi, bo chce być wolny na swój sposób, albo by przeżywać to, jak bardzo kocha w samotności. Czy jakoś tak. I sam jest chyba prezesem swojego fanclubu.

Złośliwa jestem, ale tylko z nadmiaru sympatii, bo bardzo mnie rozbawił pan Paweł. Do każdej piosenki robił wstęp i zagajenie, analizę i interpretację tekstu, opowiadał historie, tłumaczył z rosyjskiego na polski, deklamował po rosyjsku, uszczypliwie zaczepiał kolegów. I sam swoje tłumaczenia, kompozycje i sposób wykonania zachwalał, wskazywał gdzie mu przekład wyszedł lepiej i dlaczego, jednym słowem swoją własną legendę tworzy. I robi to z takim wdziękiem, że ja mu tego za złe nie mam.

A do tego ma bardzo przystojny głos. Tak jak napisałam - przystojny głos. Zamykasz oczy i widzisz wysokiego bruneta lub niebieskookiego blondyna, w zależności od tego, co ci się ze słowem "przystojny" kojarzy, a gdy otwierasz oczy widzisz pana z opadającymi na pulchną twarz kędziorkami, w okularach z grubymi szkłami, w wypchanej piwnym mięśniem i spranej bluzce oraz niezbyt pasujących spodniach. Ale ten przystojny głos już zdążył nadać mu uroku i pan Paweł zyskuje na atrakcyjności.

I bardzo mi się spodobała ulubiona piosenka Lidii "Kocham się w Emily Dickinson". Bardzo.

Moim i Lidii faworytem jest jednak pan fortepianista, co nic nie mówił, czasem się uśmiechał i był dość eteryczny. Drugi gitarzysta - pan Piotr - grał też na instrumentach flecikowych oraz gwizdał melodie z dużą wirtuozerią. Panowie obiecali, że za miesiąc dołączy do nich pan kontrabasista. Bo koncerty są co miesiąc, w każdy pierwszy wtorek miesiąca, można przyjść i posłuchać, a bilety nie są drogie (jak bilet do kina). Ja, niemiłośniczka ckliwych ballad o miłości, polecam. Warto przyjść i posłuchać żywej muzyki, granej z przyjemnością.".

Źródło: http://studio-w-kawalerce.blogspot.com/2014/02/byam-na-randce.html

Paweł Orkisz, Kraków, 7 listopada 2014

Poprzedni artykuł
rok 2014rok 2013, rok 2012,  
rok 2011rok 2010, rok 2009