Sen mi się śnił. Bardzo realistyczny.
Pracowałem, jako niezależny fachowiec, w jakimś dużym kilkupiętrowym domu towarowym gdzieś w Polsce. No i kumpel, a może majster, pokazał mi, że gdzieś tam, na dachu tego domu, albo na tarasie, jest coś niezwykłego, niesamowitego, jakaś panorama, albo…, no, nie wiem co. Np. widok na Wawel jak z „Jubilata” w Krakowie.
W każdym razie warto tam dojść i się zachwycać.
Ponieważ powierzchnia tego sklepu była ogromna, no to z jednego końca piętra na drugi było chyba kilkaset metrów. Tu, gdzie pracowaliśmy, nie było połączenia między piętrami (myśmy tam chyba schody ruchome mieli zakładać), były tylko takie dziury w podłogach i drabiny. A my, silne chłopaki, polscy fachowcy, no to co za problem wskoczyć na drabinę, potem na następną, kilka razy w kółko, coraz wyżej i wyżej? I można się nasładzać. Tyle wstępu.
Bo pewnego dnia miałem pod opieką wycieczkę niemieckich rencistów, którym chciałem pokazać to "coś" na górze. Więc prowadzę ich do tych drabin, a oni siwiutcy, ale dość sprawni jeszcze, więc powoli, spokojnie, ale wyszli na górę. Popodziwiali, kiwali głowami, ok. No to schodzimy. I tu się zaczął problem. No bo pokonaliśmy jedną drabinę w dół, drugą, oczywiście gęsiego, więc to trwa, ja prowadzę i ubezpieczam, a tu Niemcy krzyczą do mnie, że pewna pani utknęła na środku drabiny, przestraszyła się, siedzi tam, drży i boi się ruszyć… Lęk wysokości jej się objawił, czy jakoś tak.
No to ja, odpowiedzialny za całe to zamieszanie, idę do niej, Niemcy się rozstępują, a ja zaczynam ją uspokajać, instruować… Marnie mi to szło, ale jakoś zeszła z tej drabiny. Tylko, że dalej nie chce ani rusz. Boi się, ma lęk wysokości. A cała reszta Niemców zaczyna się burzyć: - Po co tu przyszliśmy, to przecież skandal łazić po takich drabinach…
Czuję, że oni mają rację, no, ale przecież chciałem dobrze!
No, jesteśmy w kropce, bo jakoś zejść trzeba, prawda?
Ja się pocę już pewnie kilka kwadransów, żeby babkę uspokoić, a tu nagle któryś z Niemców mówi: - Przecież tu gdzieś muszą być normalne schody!
Pytam przyglądającej się temu spokojnie jakiejś sprzedawczyni przy sąsiednim stoisku, czy są tu schody, a ona mi na to: - Tak, z drugiej strony. Nawet winda jest, piękna, nowoczesna… Wystarczy przejść te dwieście metrów…
Niemcy sobie poszli, spokojnie, wygodnie, a ja tam zostałem ze swoim wstydem. Tak mi było strasznie wstyd, że nie pomyślałem, że przecież gdzieś muszą być normalne schody, może nawet winda, że… się zbudziłem.
* * *
Jaki z tego wniosek?
Czasami lepsze, wygodniejsze wyjście istnieje, jest, tuż obok, z drugiej strony. Tylko trzeba zacząć myśleć „z drugiego końca”, a nie brnąć w tę naszą paranoję. Ale człowiek, jak się zapętli, to niczego nie widzi wokół, jakby miał klapki na oczach.
Notabene: czy wie ktoś jeszcze co to są „klapki na oczach”? Skąd to się wzięło? Bo… klapki dawno zniknęły, a powiedzenie pozostało!
Czy można kogoś, kto się kręci wokół własnych myśli, wybić z rytmu, wytrącić z równowagi, zresetować, sprawić, żeby zobaczył rzecz z drugiej strony? Jak to zrobić? Ot, sztuka.
* * *
A propos sztuki.
Byłem na koncercie Andrzeja Koryckiego i Dominiki Żukowskiej w „Rotundzie”. Jestem zachwycony. Przede wszystkim pośpiewałem sobie jak mało kiedy, aż mi głupio było, że tak się wydzieram, bo akurat wokół mnie było raczej cicho. Ale sala w ogóle znakomicie śpiewała, gdzieś z przodu i z lewej strony… Andrzej znakomicie wciąga ludzi do wspólnej zabawy, świetnie gra na gitarze, śpiewają z Dominiką bardzo czysto, bardzo swobodnie bawią się głosami, szukając różnych wokalnych zawijasów, zwłaszcza, gdy czują, że sala im podaje pierwszy głos. Jestem też pod wrażeniem frekwencji. Bilety po 35 złotych, a sala prawie pełna… Kto teraz jeszcze w Polsce zapełnia sale koncertowe?
SDM się rozleciał, „U Studni” dopiero zaczyna… Korycki!! Natura nie znosi próżni.
Co do mnie, o takiej popularności mogę sobie tylko pomarzyć. Ale spokojnie. Wiele lat mnie nie było w obiegu, w pewnym sensie niedawno zacząłem od nowa. Poza tym, ja chyba nie chcę być aż tak ludyczny. Nie chcę tylko bawić się z ludźmi. Ja swój każdy koncert traktuję głębiej, jak życie. U mnie zaduma to zaduma, a tęsknota to tęsknota.
Niech więc Korycki pozostanie Koryckim, a Orkisz Orkiszem. Mimo, że Orkisz ostatnio bardzo lubi słuchać Koryckiego :-)))
* * *
Pytacie, co zaśpiewamy w najbliższy czwartek w „Kurantach”… A bo ja wiem?
Tytuł: ”Ballada – nauczycielka życia”. (Pamiętacie? - przychodzimy w okularach!!!)
Tak wystrzeliłem z tą nauczycielką, bo niedawno był dzień Nauczyciela, a dla mnie najlepszą nauczycielką była i chyba pozostanie ballada.
Gratulując więc nauczycielom i dedykując im różne piosenki (przedmiotami, po kolei, jak na świadectwie...), ja będę myślał o swojej najpiękniejszej, najcudowniejszej, najbardziej tajemniczej i hojnej nauczycielce... O balladzie!
Wy też pomyślcie ciepło o tych, którzy Was nauczyli w życiu tego co najważniejsze!
Kraków, 16 października 2012
foto: mozaika ze ściany kina Kijów.Centrum w Krakowie, gdzie 7 listopada o g. 19.30 "Opowiem Wam o Polsce". Wreszcie Orkisz w repertaurze autorskim!!
Poprzednio pisałem:
rok 2016, rok 2015, rok 2014, rok 2013,
rok 2012, rok 2011, rok 2010, rok 2009