Przeglądam i porządkuję swoje dawniejsze wiersze. Wakacje, luz, kilka dni oddechu... Znalazłem np. taki:
Byłem chory...
Byłem chory, wiesz? Byłem chory…
Serce miałem chore. I w ogóle…
Byłem chory, chyba… - Tak jest, byłem chory!
Oddychałem z coraz większym trudem.
Aż pewnego dnia (choć to noc była)
Powiedziałem: - Dobrze, chcę być chory!
Wtedy nagle – tak! – wyobraź sobie: nagle!
W jednej chwili nagle byłem zdrowy.
Jestem zdrów. Chodzę po ulicach.
Wiatr dorożką moje myśli goni.
Dobrze mi, w bramie nowych dni
Ten sam skrzypek śmieszne miny stroi.
Coś nam zagra, resztę wiatr dośpiewa.
Myśli skoczą do nieba i … wrócą.
Jeszcze wielu nauczę Was pieśni,
nim spokojnie odejdę. Na północ.
Ten wiersz miał kiedyś inne zakończenie, ale teraz wolę to, które właśnie dopisałem.
* * *
Czytałem kiedyś piękne opowiadanie rosyjskiego prozaika, Iwana Bunina, pt. "Cygańskie ognisko".
Było to w czasie kiedy zaczynałem rozumieć, że poeta musi być zwięzły, w kilku słowach musi zamknąć całe światy znaczeń i podtekstów, że krótki wiersz musi być jak książka, albo przynajmniej... no, właśnie, opowiadanie. Postanowiłem napisać wiersz, który byłby streszczeniem, odbiciem sensu tamtej, Buninowej, nowelki.
Cygańskie ognisko
Płonie w stepie cygańskie ognisko,
zgasły w sadzie wrześniowe lipy,
poszarzały hołoble wozu,
stangret-świerszcz Mendelsohna ćwiczy.
- „Ja zapałek nie mam, czy od ognia...?”
Skąd u Ciebie aksamitna namiętność?
Starzec śmieje się po kryjomu,
ten włóczęga wyzywa twe męstwo.
Ruszaj w drogę! Ni ciepła, ni sań!
Dzwonek zaniósł się żałosnym jękiem.
Czarna duha dosięga gwiazd.
Z srebrnych monet ułożę piosenkę.
Iwan Bunin odjechał, a z nim
tęskny wzrok cygańskiego dziewczęcia.
Nieporadnie stukają kopyta
na tej drodze, byle dalej od szczęścia.
* * *
Ale dość smutków, nostalgii, przecież są wakacje!
Rozterki rozwódki
sł.muz. Paweł Orkisz
Zobaczyłeś mnie z plecakiem
I od razu ostry zakręt – fe!
W zatłoczonym autobusie
Duszno, ciasno, trudno uciec – źle.
Ja zwlekałam
Powiedziałam: - Nie. (nie, nie,nie..)
Ref. Ja już jestem taka, szmer byle i draka,
Wiać mam ochotę w ciemny kąt.
Radzę ci uczciwie, nim zdążysz osiwieć,
Odpływaj, nim popełnisz błąd.
Będę ci uciekać, bo jestem jak rzeka,
Przez palce ci przecieknę wnet.
Choćbyś się i starał, jaka stara landara,
To w końcu palniesz sobie w łeb.
Podrywałeś mnie na klatę,
Lecz był szybszy inny facet – gość!
Niby nic nas nie łączyło,
Ale zawsze było miło, nie? – No!
Ty z tęsknoty,
Ja z zgryzoty – złość!
(Ref.)
Ja już chyba się nie zmienię.
Wczoraj rzekłeś „do widzenia” – mi!
Powiedz sam, czy to możliwe?
Trochę dziwna jestem chyba – wstyd!
Lecz na koniec
Pragnę donieść – ci!
Ref. Trzymałam Cię krótko, bo jestem rozwódką.
Po co mi drugi głupi mąż?
Nie chciałam wybierać, a teraz, cholera!
Tyś jest po prostu zwykły łotr.
Nie chciałam byś odszedł, mówiłam, że zniosę
Tysiąc najwymyślniejszych kar.
Bawimy się w słowa, ja ryczę jak krowa.
Nie wiem czyś mej miłości wart!
Tę piosenkę śpiewałem kiedyś, bodaj na giełdzie w Szklarskiej Porębie, w dawnych latach, chyba wtedy jeszcze całkiem świeżą, z kartki. Wyszło to wtedy ... hm, tak sobie; średnio, skoro jej echa do mnie nigdy nie dotarły, a i ja już do niej nigdy nie wróciłem. Do dzisiaj.
Pamiętam melodię, więc kiedyś w Kurantach zrobimy drugie podejście...
A może dam ją którejś z dziewcząt do zaśpiewania...
* * *
I na koniec dzisiejszego poranka wiersz rosyjskiego birbanta i poety, Władlena Gawrilczika, z Petersburga.
Był w ZSRS taki zwyczaj, że dzieciom nadawano "nowe" imiona, zbudowane z pierwszych sylab imienia i nazwiska wielkich działaczy partyjnych: JoSta, albo JoWiSta, FelDzier, WładLen.
No więc ten biedny dzieciak, Władlen Gawrilczik, jak on miał przejść z takim imieniem przez swe lata młodzieńcze, jaką wybrać drogę? Co miał biedny zrobić ze swoim życiem?
Ano, wiersze pisał...
Jeden z nich mnie zawsze śmieszy, jak mnie już całkiem życie zdołuje. Oto on:
Pogoda petersburska
Pogoda petersburska szalenie.
I plucha, i słota, i bieda…
Kurewskie żesz położenie,
No, bez nagana się da!
Skryli się przyjaciele-pijacy.
Dusza oklapła jak burek.
W krąg melancholijni rodacy
Niosą swe mordy ponure.
Pogoda petersburska szalenie.
I plucha, i słota, i bieda…
Kurewskie żesz położenie,
No, bez kielicha się nie da!
Pogoda wprost suchotnicza!
Decyzje potrzebne są szybkie.
Zasuwam prościutko do knajpy
I piję „wódkie pod rybkie”...
No, i znikła gdzieś melancholia,
ten cały jesienny bałagan.
Ja kwitnę, jak – kurna - magnolia!
I po co potrzebny mi nagan?!
Trochę wyłagodziłem, bo to jednak publiczna witryna.
Kiedyś, jak się spotkamy, to mogę Wam powiedzieć oryginał :-))))))))
* * *
Odpoczywajcie. Cieszcie się pogodą i słońcem!
To nagan nie będzie Wam potrzebny.
Kraków, 12 sierpnia 2012
Dwie pierwsze fotografie pochodzą z lubelskich Bakcynaliów, bodaj z 1986 roku.
Ostatnie jest ciut wcześniejsze.
Ech! Okulary to ja miałem wtedy jak denka butelek, ale ta figura!
Nieprawdaż? :-)))))))
Poprzednio pisałem:
rok 2016, rok 2015, rok 2014, rok 2013,
rok 2012, rok 2011, rok 2010, rok 2009