darlak.szadz1
Przygina nas do ziemi proza życiam jak
szadź te drzewa na fot. M. Darłaka, z okolic Ropczyc.


darlakambona3Poniższe uwagi dedykuję „kolegom” z branży.
A młodsi niech się uczą.

Każdy z nas – pieśniarzy, bardów, śpiewających poezję – chce grać, chce się pokazywać tu i tam jak najczęściej, dzielić się swoimi pieśniami, każdy chciałby uczciwie wykonywać swoją pracę.
Ale agentów tutaj praktycznie nie ma, bo rynek odbiorców nie jest duży, więc żaden profesjonalista tutaj by się nie utrzymał
z procentu od obrotu. Trzeba zatem samemu organizować sobie koncerty, ale jak?

Składanie listownych ofert nic nie daje, raczej zraża potencjalnych organizatorów. Telefonowanie do placówek kulturalnych to wręcz pewien rodzaj nachalności. Oczywiście, że czasem to się robi, ale skutek jest mizerny, jeśli nie dzwoni się do znajomych i krewnych królika.
Co więc pozostaje? Czekanie, kontakty ze znajomymi, rozmowy z kolegami ze środowiska…

Moje pierwsze zderzenie z surową prawdą o tym, że na kolegów nie można liczyć nastąpiło pod koniec lat 80. W roku 1984 i 1985 byliśmy dość popularni (zespół Passs), sporo było propozycji koncertowych, ale potem telefon przestał dzwonić, cisza... Jesienią 1989 zrezygnowałem ze śpiewania poezji. I zaczęły się dla mnie dobre lata, w innych dziedzinach.
Ale marzyłem przez te lata, żeby koledzy przypomnieli sobie o mnie i moich piosenkach. Ktoś przecież organizował w Krakowie festiwal piosenki studenckiej, w Łodzi Yapę, w Warszawie OPPĘ, w Lublinie Bakcynalia, w Olsztynie śpiewali poezję, …, w klubach studenckich odbywały się koncerty. Przez 15 lat nikt mnie nigdzie nie zaprosił! (z jednym wyjątkiem: Marek Skowronek, na Bazunę, chyba w 1991 roku)
Nie mogłem, nie umiałem tego zrozumieć. Dlaczego mnie nie zapraszają, przecież ludzie śpiewają moje piosenki! - Aż doszedłem do przekonania, że widać tak już jest: Umiesz liczyć? – Licz na siebie!

Zanim na powrót wszedłem w to środowisko, zadbałem żeby najpierw zaopatrzyć się w „cukierki” dla innych: możliwość zaproszenia kogoś na koncerty do mnie. Własny klub muzyczny, własny festiwal, ty mnie, ja ciebie… Nie wszystko idealnie się układa, ale jakieś tam cukierki mam!

Teraz bawią mnie pytania-zachęty-zaczepki kolegów:

- „Doczekam się kiedyś?”
- „Dlaczego mnie nie zapraszasz?”

- „No, Pan Orkisz to o kolegach już nie pamięta…”.

Niezłe!!! Najśmieszniej jest, kiedy pytają współorganizatorzy festiwali, przeglądów, imprez, do których miałem onegdaj największy żal, że nie pamiętają. Miałem, bo już nie mam.
Teraz śpiewam tam gdzie chcę i wiem, że jeśli tylko ktoś chce mnie posłuchać - znajdzie okazję, żeby posłuchać moich nagrań lub przyjechać na mój koncert. A koncerty gramy coraz piękniejsze.
Teraz mogę juz nawet o tym pisać, bo... ktoś chyba jednak powinien.
Nie ja jeden przeżywałem takie rozterki.  

darlak.darlak1a
Współczuję kolegom
z branży, bo to cholernie trudne
i stresujące zajęcie.
W pewnym sensie wszędzie jest podobnie,
w każdym zawodzie
.
Tylko u nas - kondensacja, zagęszczenie, zwielokrotnione satysfakcje i załamania.
Huśtawka.


Do kolegw mam prośbę:
Chętnie pomógłbym każdemu, ale - zapamiętajcie to proszę - w Niepołomicach śpiewa się przede wszystkim ballady innych krajów europejskich, nie polskie!

Przygotujcie w swoim repertuarze piosenki węgierskie, słowackie, ukraińskie i hiszpańskie i zaproponujcie nam coś w temacie festiwalu "Ballady Europy". Wtedy będziemy partnerami, a ja będę mógł się Wam głęboko kłaniać!!!

Wkrótce kilka koncertów o tematyce miłosnej. Spróbuję się w tej tematyce "zatracić"
Uśmiech
Byle tylko nie dać się naszym miłościom tak obciążyć, tak przygiąć pod ciężarem codzienności, jak pod szadzią...

darlak.darlak1

Kraków, 29 stycznia 2010
foto: Marian Darłak, okolice Ropczyc

Poprzednio pisałem:

rok 2016, rok 2015, rok 2014, rok 2013,
rok 2012, rok 2011, rok 2010, rok 2009