Najpierw zaproszenia:
1. w czwartek, 10 września - do Kurantów o 20.00, jedyna okazja tej jesieni posłuchać w Krakowie pieśni Wysockiego w moim wykonaniu (wcześniej o 18.00 pieśni Okudżawy w "Caroline")
2. w sobotę, 12.09 - w Łodzi - niezwykły koncert podczas II Zjazdu Osób Represjonowanych w Wojskowych Obozach Specjalnych, przy ul. Wodnej 36, w parku obok kościoła oo. Salezjanów - więcej)

ponaskuterze.jpg

Poznałem niesamowitego człowieka. W Czchowie.

Dostałem zaproszenie od znajomego znajomego. Musisz tutaj przyjechać, zobaczyć, warto. Uzgodniliśmy warunki, pojechałem.
Było pod wieczór, ktoś siedzi na koparce i pracuje. Sam, jeden. Myślę sobie: widać musi coś skończyć, bo go szef pogonił. A to... sam szef. Robotnicy skończyli, ale on lubi sobie popracować po fajrancie. Zna każdą maszynę, a na budowie dopilnuje każdej roboty, kamienia i fugi.
Niedziela, przejeżdżam obok siedziby jego firmy transportowo-budowlanej. Samochody z firmowych kolorach, z charakterystycznym logo, poukładane jak pod sznureczek, tu 30, tam 17, tu 15, betoniarki, ciężarówki, wywrotki, dźwigi..., robią wrażenie.
Tuż za bazą stawy rybne, ludzie łowią, obok namioty, grillowanie, idę z szefem, a ten wita się prawie z każdym, zagaduje, cieszy się, że ludzie odpoczywają. Ci zapraszają ruchem ręki "na jednego", ten odmawia, ale z uśmiechem, bo jest kierowcą. Ale wczoraj żeśmy sobie pośpiewali - mówią. Pytam: zarybiacie? - No tak! - Ale kto dokarmia? – Nie trzeba. Wędkarze sami wrzucają do wody tyle pokarmu, ze starcza jeszcze na cały tydzień po takim weekendzie!
Okno i drzwi mojego pokoju wychodzą na taras, z którego kilka stopni prowadzi do małego baseniku, ot, takie 5x9m. Drobiazg, ale latem cudeńko! Az chce się żyć. Ale teraz, we wrześniu, przyjechałem gdy już spuszczono wodę. Szkoda, cholera, ale rozumiem, wieczory i noce zimne, więc woda byłaby chłodniejsza. Szef pyta: chcecie, to napuścimy? - No pewnie, że chcemy!  Dzwoni do syna: - Przyjedź, trzeba tu popracować. Syn jest za 10 minut, czyści basen; nie marudzi, że wakacje. Potem dowiaduję się, że szef ma jeszcze czworo innych dzieci i każde pracuje, a ojciec jedynie z daleka stara się od czasu do czasu coś im… nie: dać!  Dać zarobić. Córki np. prowadzą bar w pensjonacie. Siedzimy sobie na naszym tarasie w kilka osób, mówię: komu kawę? – Nie - szef na to - zamówimy, niech mają utarg. Zawsze też podkreśla: - To nie tylko ja, osiągnęliśmy to wszystko razem z żoną.

Stare żwirowisko w sąsiednim Jurkowie, potężne dziury w ziemi po wydobyciu pewnie kilku tysiecy ton żwiru z dawnego rozlewiska Dunajca. Zalane wodą, obsypane wałami, nasadzona zieleń, zbudowana keja, domki kempingowe, centrum rekreacyjne. Powietrze-marzenie, pachnie wodą i ziołami. Sierpień, upały, a tu… Chorwacja! Tak to nazwali.
Po co mają nowosądeczanie jeździć do Chorwacji, kiedy u nas tak pięknie? Mają tu Dunajec, mają Chorwację, mają zalew Czchowski i Rożnowski… Aha, jest kłopot. W jeziorze Czchowskim glony! Trudno się kąpać, trudno poruszać się z napędem motorowym, bo glony urywają śruby. No to szef sprowadził znad morza starą potężną, wojskową amfibię, wymienił w niej silnik na mocniejszy, nowoczesny. Przyczepię do niej stare, duże brony, zbronuję dno jeziora, glony spuścimy w dół rzeki – ryby je zjedzą, na jeziorze pojawią się żaglówki, a amfibię przerobię na statek wycieczkowy. A takich pomysłów ma mnóstwo, słucham ich z podziwem i niedowierzaniem przez prawie dwa dni. Dotyczą jego firmy, otoczenia, miejscowości...
Wiecie co jest w Nim najfajniejsze? –  że w tym wszystkim czuje biznes, bo widać, że umie liczyć, ale pieniądze nie są tu najważniejsze! Jego samego to najbardziej cieszy!!! Wokół niego zwykli ludzie, tacy sami jak wszędzie, tylko… chyba mniej zawistni, bardziej szczerze uśmiechnięci. Szczęśliwsi?
Niesamowity człowiek, zadziwiający….

To o takich przypadkach śpiewam: 
   Uśmiech czyjś, czyichś oczu blask, czyjaś mocna dłoń...
   Klatka stop. I znów stoję, gapię się na życie.
                     („Piosenka o zagapieniu” - PO) 

Sobotni termin koncertu w Czchowie o 20.00 ustaliliśmy dużo wcześniej, a tu mecz piłki nożnej Polska-Irlandia.
W większym mieście to nie problem. Publiczności byłoby trochę mniej, ale wiadomo, odbiorcy nastrojowych ballad to zasadniczo nie kibice piłkarscy, gdzie króluje żywioł, huk i wrzask.
W małym miasteczku cała elita składa się pewnie z 50 osób, wśród których z pewnością połowa to kibice piłkarscy. Ale szef zdecydował: - zagramy trochę wczesniej i zobaczymy czy ludzie będą chcieli słuchać koncertu, czy pójść na mecz. Mądrze, bo szanuje ludzi. Komplementem dla mnie było, że nikt (!) nie poszedł oglądać meczu, taka była atmosfera!
Te koncerty, to wcale nie była najważniejsza rzecz w jego życiu, ale i o nie potrafił zadbać. Takiemu człowiekowi naprawdę chciałbym zrobić przyjemność. Z wielu powodów, ale także i dlatego, ze pozwolił mi dosiąść swojego skutera wodnego i poszaleć po Chorwacji. 80 km/h na wodzie i zwroty prawie w miejscu… SUPER!!!

Polubiłem Czchów... Wrócę tam do nich w zimie, pokolędujemy wspólnie. Latem pewnie też zajrzę...
Przyjedźcie i Wy w przyszłym roku do Jurkowa k. Czchowa i pytajcie o Chorwację!

Kraków, 6 września 2009

Poprzednio