mel. z Odessy, tłum. P. Orkisz

Kiedyś po prospekcie z Mańcią żeśmy szli,
latarenki drogę oświetlały mi.
i żeby nam się z Mańcią ciut weselej szło,
nie zaszkodzi – mówię – trącić jakieś szkło!?

Zachodzę do baru, zasiadam jak król,
kładę swój berecik prościutko na stół.
Zapytuję Mańki, na co zgłasza chęć,
a ona posuwa tekst, że ma do wódki wstręt.

No, nie rób ty mnie w konia i nie bierz mnie pod pic!
Ja-ż się Ciebie zapytuję: co byś chciała pić?
Czy odesskie piwko, bimber, winka łyk,
flakonik „Brzozowej”, czy albo w końcu nic?

Wypiliśmy piwo, a potem po sto,
pogadali chwilę, a to to, a to,
a kiedy poczułem w głowie lekki szum,
tak subtelnie sprawę wykładam na stół:

- Durnaś, Mańka, durnaś! Pomyśl w końcu tak:
- Drugiego takiego w całym świecie brak.
- Czyżbym ja coś nie tak? Czym piękny jest nie dość?
- Lecz się Tobie nie podobam, bom nie szmalcowny gość.

No, i pal cię diabli, więc sama siebie lub!
Znajdę sobie inną, na ciebie mogę pluć!
Ochłonąłem nieco, zwijam cały kram,
i po Dieriebasowskiej za drugą lalą gnam.