1. Zacznę od zaproszenia Państwa na kolejny sezon koncertowania w Pubie KURANTY, w Krakowie przy ul. Piłsudskiego 24. Zaczynamy jutro, w czwartek o 19.30, od piosenek żeglarskich, które towarzyszyły nam w te wakacje dość często...
Ale zaproszenie dotyczy także kolejnych wieczorów, z których każdy jest inny, skrzy się innym rodzajem humoru i stanowi kolejną opowieść.
2. Plakat imprezy, która mi schlebia, a jakże, ale i bardzo zaciekawia.
Jak zabrzmią moje piosenki w innych wykonaniach?
Czy blok moich pieśni będzie najsłabszym ogniwem koncertu, czy jego mocną częścią?
3. Teraz o moim solowym graniu.
Ci, którzy bywają na moich koncertach i znają moje nagrania wiedzą, że lubię otaczać moje dżwięki (mój spiew, mój akompaniament jednej gitary) akompaniamentem dobrych muzyków. Ma to kilka podstawowych zalet:
- dzieje się (rodzi się) bardziej kolorowa muzyka, a nie tylko pieśń-opowieść bardowska
- mniej się człowiek męczy, kiedy na estradzie są inni, na których widz może skupić uwagę, zawiesić oko
- łatwiej się podróżuje w towarzystwie, zwłaszcza na dłuższych dystansach.
Tego lata zdarzyły się jednak przynajmniej dwie takie sytuacje, kiedy koledzy mieli inne zajęcia, a ja "zmuszony" byłem wystąpić sam... I, o dziwo, moje śpiewanie miało wtedy znacznie większą moc. Nie wiem jak to powiedzieć, ale zdaje mi się jakby uwaga widzów była bardziej skupiona na mnie i na tym, co mam do przekazania, a ich uznanie nie rozdzielało się na trzy osoby (instrumenty), lecz sam zgarniałem całą pulę zachwytu (uznania, poklasku...).
Ostatnia taka sytuacja miała miejsca na Małym Rynku w Krakowie, podczas imprezy nazwanej "Kaczmarski Underground". Miał być ze mną fortepian Jarka, ale organizatorzy "nie dowieźli". Co było robić? - Wyszedłem i zacząłem się bawić własnym, takim właśnie nieco undergroundowym śpiewaniem, bo ja naprawdę lubię śpiewać. Przechodnie przystanęli, usiedli wokól, a potem tak się wciągnęli w ten spektakl "jednego pieśniarza", że widziałem na twarzach śmiech, łzy i słyszałem gromkie oklaski.
A po wszystkim podeszło do mnie kilka osób z różnych stron świata (Iran, Kanada, Ukraina, Bruksela...), prosili o płyty, wizytówki, gratulowali, dziękowali i próbowali się umawiać. No, czegoś takiego dawno nie przeżyłem, a już z pewnością nie w towarzystwie innych muzyków. Może się zatem zdarzyć, że wkrótce zapragnę powrócić do samotnych, solowych występów.
Dobrze się skądinąd składa, że tak polubiłem te swoje "solówki". Bo chyba nie będę miał innego wyjścia...
Moi Koledzy mają swoje pomysły na własne kariery, coraz częściej bardzo oddalone od grania ze mną. W każdym razie w ich wirtualnym świecie dla naszej trójki miejsca nie widzę, kiedy śledzę to, o czym piszą w sieci. Trochę ich przecież rozumiem, więc nie mam żalu, ale sam muszę się właściwie nastroić do swojej przyszłości.
Każdy medal ma dwie strony, a ja w takich chwilach jak dziś chętnie przypominam sobie tych kilku moich przyjaciół, którzy od dawna namawiali mnie do solowego grania i z lekkim przekąsem informowali, że nie bardzo lubią te moje nagrania z "trąbkami, klarnetami, skrzypkami i plumkaniem w tle". - Ja to Cię, Paweł, lubię słuchać solo, albo np. na płycie "Beczka pełna śpiewu", gdzie jesteś wyłącznie z gitarą i kilkoma głosami.
Na pewno najlepiej jest mieć wybór i móc grać a to solo, a to w pełnym 5-osobowym składzie, jak niedawno, pod Wawelem, podczas ŚDM.
4. Na razie gramy w trójkę, a w najbliższy kurantowy czwartek zagrają ze mną: Jarosław Miszczyk - fortepian i Piotr Bzowski - gitara.
Paweł Orkisz, 7 września 2016
foto: Marcin Szymański
Poprzedni artykuł
rok 2016, rok 2015, rok 2014, rok 2013,
rok 2012, rok 2011, rok 2010, rok 2009