Niedawno obchodziliśmy 10-lecie mojego koncertowania w krakowskim pubie Kuranty, przy al. Piłsudskiego 24.
Nie zależało mi na jakimś szczególnie uroczystym podkreślaniu doniosłości tej chwili. Nie. Z drugiej jednak strony zawsze uważałem, że w życiu trzeba umieć nie tylko pracować i odpoczywać, ale również świętować. Ludzie o świętowaniu tak często zapominają, zwłaszcza mężczyźni...
Warto umieć się cieszyć z rzeczy drobnych, ale ważnych, skromnych, ale istotnych.
Zatem fakt, że gram w naszych Kurantach od maja 2006 roku wart jest zauważania i podkreślenia. Przez kilka lat w ogóle nie otrzymywałem za to wynagrodzenia, a nawet do sprawy chyba lekko dopłacałem. Dostawaliśmy bowiem równe 300 zł, a ja się dzieliłem z kolegami tak, że oni otrzymywali minimalną stawkę, obowiązującą wtedy w Krakowie - po 150 zł, 40 zł dostawał akustyk, a ja jeszcze woziłem swoje nagłośnienie. Owszem, sprzedawałem swoje płyty i miałem sporo satysfakcji...
Gospodarze tego miejsca zawsze byli bardzo serdeczni, ale i oni niewiele przecież zarabiali. Od kilku lat jest łatwiej, ale to też jeszcze nie znaczy, że "sam miód i orzeszki".
Cieszy mnie koncertowanie w Kurantach, mimo kilku niedogodnosci: piwnica jest naprawdę niewielka, trudno do stolików dotrzeć nawet kelnerom. Chciałbym i ja dotrzec do każdego, i z każdym zamienić parę słów, ale na to z kolei brak czasu. Brakuje ciut wygodniejszej garderoby.
Za to, z punktu widzenia publiczności, łatwo tam dojechać samochodem i krzesła są bardzo wygodne. Nie śmiejcie się! Wygodne krzesła to w lokalu, w którym się siedzi niekiedy i 3 godziny bez większego ruchu, to podstawa. To zresztą z kolei wpływa na to, że publiczność rzadko chce nas puścić bez kilku bisów. Bo im się wygodnie i fajnie siedzi. :-))
W lewym, górnym rogu - moja podobizna na ścianie. :-))
Czy 10 lat to dużo? - Niezbyt, ale chyba i niemało.
Dlatego swięto było skromne, ale ważne.
Prezenty dostaliśmy znakomite: wino, koszulki z nadrukiem portretu Emily Dickinson i wierszyk-laurkę, którym kiedyś Wam się pochwalę. Sporo uśmiechów i gratulacji.
Zajrzał do nas dawno niewidziany gość: Zygmunt Golonka. Zaśpiewał "Gdybyś nie istniała Ty, to po cóż miałbym istnieć ja?" i zagrał z nami kilka piosenek.
Zapraszam wszystkich tych, którzy jeszcze do nas nigdy nie zaglądnęli. Zwłaszcza, że każdy kto przybywa coś ze sobą wnosi, ot, choćby państwo Małgosia i Krzysiek Lisakowie z Szydłowca, od których mam te miłe zdjęcia z tamtego wieczoru!
Dziękujemy!
A my? - Cóż, gramy dalej!
Z Markiem kaczorem, znakomitym krakowskim architektem, zaczynałem w 2006 roku tę piekną Kurantową przygodę...
Paweł Orkisz, 12 czerwca 2016
fot. Krzysztof Lisak
Poprzedni artykuł
rok 2016, rok 2015, rok 2014, rok 2013,
rok 2012, rok 2011, rok 2010, rok 2009