Nagrałem tę płytę, choć nie jestem Cyganem, ani Rosjaninem. Nie wychowałem się w stepach, nigdy nie byłem przy cygańskim ognisku, nie zakochałem się nigdy w Cygance, ani w Rosjance. Mogę jednak szczerze powiedzieć, że moją duszę ukształtowała w sporej części muzyka cygańsko-rosyjska i jej legenda.
Widziałem przynajmniej dwukrotnie jak przez mój podkrakowski i podbeskidzki Andrychów w latach 50. przejeżdżał tabor cygański, który rozbijał obozowisko na wielkiej łące nad Wieprzówką. Moje miasteczko było małe, mój świat był mały i ja byłem wtedy mały. Otwierałem szeroko oczy i chłonąłem atmosferę pięknej legendy o swobodzie i niezależności, a przy tym wierności swojej tradycji i swoim korzeniom, związanej z Cyganami. Później, w szkole średniej, poznałem kilku młodych Cyganów, o co nie było trudno, skoro mieszkali niedaleko. Trochę wspólnie muzykowaliśmy, zagraliśmy na kilku potańcówkach (ja - na perkusji!), a Józek (gitara solowa) - duży, gruby i tylko o kilka lat ode mnie starszy Cygan, który podobno potem został wśród nich ważną figurą - jeszcze po kilku latach spotykając mojego ojca wspominał, jak to Paweł "walił na perkuszji jak szatan".
O wiele bardziej zrozumiała jest moja fascynacja rosyjską przyrodą i rosyjską kulturą, zwłaszcza w wydaniu rosyjskich poetów i bardów: Sergiusza Jesienina, Bułata Okudżawy, Włodzimierza Wysockiego, Julija Kima, Jurija Wizbora i wielu in. Nie jestem jej znawcą, ani pasjonatem, bo to nie moja profesja, ani nie mój charakter. Jestem jednak smakoszem wszystkiego co piękne, szczere i czyste w kulturze rosyjskiej i w rosyjskiej przyrodzie, którą podziwiałem zarówno pod Moskwą i Petersburgiem, jak i na Syberii, nad Bajkałem i w republice Komi.

Kapela Salonowa "BARON"

Jesienią 1989 r. gdański akordeonista, Wiesiek Wódkiewicz (może powinienem napisać: kaszubski?), zaproponował mi utworzenie zespołu grającego muzykę opartą na folklorze polskim, cygańskim i rosyjskim oraz podjęcie pracy w sopockim Grand Hotelu, na etacie muzyka kawiarnianego. Dla mnie, laureata wielu festiwali i giełd piosenek studenckich, występującego na deskach teatrów i klubów muzycznych, a także członka Związku Polskich Autorów i Kompozytorów, była to propozycja szokująca, wstrętna. Mam grać "do kotleta"? Przeważyła chęć bycia z rodziną na stałe, w jednym miejscu.
Postanowiliśmy zrobić najlepszą i najdroższą taką kapelę w Trójmieście. Kostiumy zaprojektowali nam pp. Sobczakowie, scenografowie z Teatru "Wybrzeże", po repertuar sięgnęliśmy do Włodka Votki, naszego gdańskiego kolegi, ale i do Mieczysława Święcickiego z "Piwnicy pod Baranami", zbieraliśmy rosyjskie i węgierskie (a nawet niemieckie!) płyty z podobną muzyką, przygotowaliśmy też repertuar operetkowy i międzynarodowe przeboje muzyki pop, opracowaliśmy wiele lżejszych utworów Straussa, Schuberta, Mozarta, kilka walców Chopina. Mieliśmy szeroki repertuar, potrafiliśmy wzruszyć Niemców, Duńczyków, Rosjan i nawet Cyganie przychodzili nas posłuchać.
Ale i tak najpopularniejsze były: "If I were a richman", czardasz Montiego i rumuński "Skowronek", natomiast dla specjalnych gości mieliśmy Wysockiego, Stachurę i "Sunrise, sunset". Zapraszano nas do Niemiec, Danii, Austrii, występowaliśmy na imieninach, geburtstagach, przyjęciach firmowych i przy pieczeniu dzika w oliwskiej leśniczówce.
Na skrzypcach czarował słuchaczy Jacek Ronkiewicz, Wiesiek Wódkiewicz udawał całą orkiestrę symfoniczną, a ja zastępowałem sekcję rytmiczną.
Najważniejsza jednak była zawsze radość ze wspólnie wykonywanej muzyki, i to w takim miejscu jak sopocki Grand Hotel, z którego okien widać było morze, co dzień, raz pogodne, innym razem wzburzone. Każdy dzień był koncertem. Każdy dzień był też przyjemnością spotkania z ludźmi, w tym z pracownikami hotelu, obsługą hotelowej restauracji i hotelowej kuchni - wspaniałymi i życzliwymi ludźmi, którym przez całe 4 lata nie znudziła się nasza muzyka, choć mieli ją w uszach codziennie przez kilka godzin.

To im również dedykujemy tę płytę.

Co jest na tej płycie?

Płyta ta nagrywana była w Radio Gdańsk w 1994 roku, tuż po zakończeniu naszych występów w Grand Hotelu, ale bez partii kontrabasu, którą dograł w krakowskim studio INIGO Tomek Kupiec, dopiero w 1999 roku. Notabene największym komplementem dla tego basisty były słowa mojego syna, Piotra, który po wysłuchaniu jej stwierdził: ""tato, ten kontrabas zawsze tam był!". To prawda, Tomek dopasował się do tej muzyki wręcz doskonale.

Płyta "A wszystko te czarne oczy..." nie ma walorów muzyki autentycznej, ludowej, cygańskiej, ani rosyjskiej. Nie ma również waloru oryginalności, jest za to typową składanką przeznaczoną do słuchania i odreagowania codziennych stresów dla wszystkich zmęczonych codzienną pracą i szalonym tempem życia na przełomie wieków. Utrzymana jest w popularnym ostatnio stylu folk, przetworzonym artystycznie przez zawodowych muzyków i ludzi wrażliwych na poezję.

Co do repertuaru, to mógłby ktoś zapytać: dlaczego jest na niej grecka melodia "Mili semu", skąd operetkowa aria "Graj Cyganie" z "Hrabiny Maricy" Lehara, albo melodie z kilku filmów. Są, bo... grała je Kapela Salonowa "BARON", której już nie ma, choć my jeszcze czasami się spotykamy i czasem nawet koncertujemy. To były piękne dni...
Chciałbym tą płytą podziękować wszystkim, którzy nas słuchali i którzy nam pomogli, a najpiękniej moim dwóm gdańskim przyjaciołom, Wieśkowi i Jackowi. O takich jak wy Wysocki napisał swoją "Piosenkę o przyjacielu":
   Jeśli z Tobą jak w dym, tak gnał,
   a na grani się śmiał...,
   wiesz, że możesz zaufać mu,
   tak jak sobie byś mógł.

Paweł Orkisz
Kraków, 2000