- Dzień dobry, panie Bronku. Jak zdróweczko? - Leci.
- Roboty dużo? - Dużo, w kurwę, panie.
- Zimno, co? - Ano, zimno. Nic dziwnego, jesień...
Pajęczyną zarósł zakalec na ścianie.
Kopie doły, sprząta, wozi drewno, sieje,
pije wódkę, dużo wódki, a w każdą niedzielę
żegna się krzyżem świętym. - No to co? Pan zrobi?
- W porządku, szefie - słyszę. - No to cyk, na zdrowie.
Kocham Cię, Kapitanie, Twoje twarde ręce,
żylaste, twarde łapy i nos fioletowy,
Twoją szczurzą gębę, coś ją mył w gorzale,
gdy robota garbiła Twych pleców podpłomyk.
Siedzę teraz w pokoju nad pustą gazetą.
Tylko tamten nekrolog, jak święty obrazek.
Bura fotografia wciąż przy jego łóżku
i sny wprost z dzieciństwa, których już nie marzy...
Chciałem podać mu rękę. - Za mną, Kapitanie...
W mój świat kolorowy, pióra, kapelusze...
Nie ma tutaj prawie w ogóle bezeceństw
i dziwka-gorzałka za mną się nie włóczy.
Jeśli prawdę mówi tamta fotografia,
Twoje dni jednakowe, jesienie okrutne.
I robota, gorzałka, gorzałka, robota...
- Idź pan już, do cholery! - na odchodnym rzucił.
Kocham Cię, Kapitanie, Twoje twarde ręce,
żylaste, twarde łapy i nos fioletowy,
Twoją szczurzą gębę, coś ją mył w gorzale,
gdy robota garbiła Twych pleców podpłomyk.
8) taki sobie wyraz miłości do "zwykłych" robotników