Moje "Ballady Kolędowe" to ballady i kolędy jednocześnie. Chciałem napisać takie pieśni, żeby je śpiewać w czasie Bożego Narodzenia i żeby nimi się modlić. Nie śmiałem ich nazwać kolędami. Jeśli jednak tak je będziecie Wy nazywać, będzie to dla mnie zaszczyt.

Ballada to zawsze jakaś opowieść. Jeśli artysta (najczęściej autor) zwraca się bezpośrednio do słuchacza-odbiorcy, to wypowiedź musi być ciekawa, interesująca, niezbyt trudna, bez przesadnej egzaltacji, powinna mieć optymistyczny przebieg (a przynajmniej finał), puentę, która będzie morałem, pewną nauką. Kolęda natomiast to taki rodzaj religijnej piosenki, który jest jednocześnie modlitwą, w szerokim tego słowa znaczeniu, ale modlitwą.

Jak powstawały?

     To, że pisałem kolędy zawdzięczam rodzinie: mojej siostrze, mamie, tacie i żonie. Pierwszą gitarę kupiła mi starsza siostra, która nie wiedzieć dlaczego postanowiła, że jej "mały braciszek", będzie grał na gitarze. Założyła mi zeszyt z piosenkami i pierwsza zaczęła w nim wpisywać piękne ballady. (Pewnie kiedyś wspólnie zaśpiewamy Bogu, tam, wysoko: "Dziś z radością wszyscy śpiewajmy".)

     Moja mama wymarzyła sobie, że jej syn będzie ministrantem i w białej komeżce służyć będzie Panu Bogu. Kiedy przychodził czas Adwentu budziła mnie o 5.30 i zaspanego, w śniegu albo w deszczu, wiozła na siodełku roweru do kościoła, a potem chwaliła, jeśli głośno i ładnie śpiewałem: "Rorate caeli de super...".

     Ojciec nigdy nie lekceważył spraw najważniejszych. Choć często buntował się przeciwko światu, potrafił ciężko pracować i cieszyła go praca. Zbudował nam dom. W tym domu najważniejszym świętem było Boże Narodzenie, bo wiązało się z podsumowaniem roku i jakimś wewnętrznym odrodzeniem, narodzinami Dobra i Miłości w nas ("W maleńkiej stajence").

     Żona z kolei zawsze chciała, żebym pisał piosenki i wierzy w nie, niekiedy bardziej niż ja sam. Ponieważ lubi tańczyć i lubi taki specyficzny, mocny rytm, jej ulubioną kolędą jest "Jezusie, Panie nasz", którą nazywa "kowbojką". Nie wiem dlaczego, ale jest coś zawadiackiego w tej kolędzie.

     Naszym pierwszym domem był akademik przy ul. Bydgoskiej w Krakowie, a pierwsi przyjaciele naszej rodziny to takie same - jak my - małżeństwa studenckie. Podczas jednej z wizyt u Teresy i Mirka Sowów na Miasteczku Studenckim, kiedy nasze żony plotkowały, a Mirek coś pichcił w kuchni, ja złapałem za długopis i na jakimś karteluszku nabazgrałem refren "Krakowskiej kolędy".

     Pewną zasługę w tym, że piszę ballady, a nie np. bluesa, albo rockowe piosenki, ma również redaktor magazynu muzycznego "RUaH", Janusz Kotarba, bo to on zaprosił mnie kiedyś do zespołu Hobo i do udziału w moich pierwszych przeglądach piosenek: Szklarska Poręba, Bazuna, Yapa.

     Pamiętam taką zimę, kiedy razem z grupą przyjaciół z krakowskiej Beczki wybraliśmy się do jakiejś chatki w górach, w której latem mieszkali robotnicy leśni, a zimą stała pusta. Postanowiliśmy z Januszem pojechać tam dzień wcześniej, bo to i przyjemniej, i chatkę należało przygotować, napalić w piecu, żeby choć trochę wcześniej ogrzać ściany. Spotkaliśmy się więc na ostatnim przystanku autobusu ok. 18.00 i nocą ruszyliśmy w góry. Po dwóch godzinach, już na jakiejś górskiej polanie, złapała nas śnieżyca. Prawie nic nie było widać, białe wielkie płatki krążyły wokoło, wiatr wbijał nam lodowe szpilki prosto w twarz - taka zimowa akupunktura. Było groźnie i pięknie ("Hula wiatr"). Jak dotarliśmy do tej chałupy? - do dziś nie wiem. To chyba wtedy pokochałem wędrówki zimą po górach i odkrywanie prawdy o sobie w zetknięciu z zimowym lasem.

     Pamiętam też inną noc w górach: sylwestrowego szampana, wypitego wokół wielkiego świerka, przybranego w kilka bombek i małych świeczek, które na tym zielonym olbrzymie wyglądały jak nasze dusze zagubione w kosmosie. Prosto spod niego ruszyliśmy na szczyt Lubania, by w noc noworoczną patrzeć jak błyskają sztuczne ognie i petardy w dolinach wokół, a nad nami trwa niebo tak rozgwieżdżone i takie bliskie, jak nigdy ("Bóg się narodził").

     Zawsze wydawało mi się to sprawiedliwe i piękne, że Bóg chciał się uniżyć, że chciał nas pokochać. To przecież dzięki Jego Miłości każdy z nas zawsze może czuć się kochany i wcale jeszcze nie tak najbardziej oszukany przez los ("Jezu, Tobie dziś składamy"). Dać ludziom religię miłości - to jest prawdziwa Mądrość.

     W kilku innych kolędach bawiłem się formą.

     W "Śnie z 3 królami" wyobraziłem sobie co byłoby, gdyby w stajence betlejemskiej nie było Jezusa. Cóż wtedy zrobilibyśmy my, królowie i mędrcy, albo przemądrzali karierowicze? Na szczęście był w tym żłóbku ten Mały, który potem wydarł Żydom wyłączność na bycie kochanym przez Boga.

     Wymyśliłem sobie kolędę w rytmie raegge, więc napisałem "Do Betlejemu". Choć jej tekst nie jest typowym uwielbieniem Boga, to przecież jest zaproszeniem do Niego. Skoro ja mogę się cieszyć i śpiewać Mu z głębi szczęśliwego serca, może i Ty spróbujesz?

     Dziwna jest "Pastorałka z wiatrem". Pisałem ją z myślą o tych, którzy na co dzień daleko są od kościoła, a tylko raz w roku zaglądają do środka, podczas Pasterki. Był nawet taki przykładowy "archetyp", sympatyczny drągal z katowickiej AWF, Mirek, z wiecznie rozwianym włosem, niebieskimi oczami i czerwonym nosem. To on był takim wiatrem, który "nasunął czapkę na uszy i milczy w zadumie" (bo go zatkało). To jemu chciałem zaśpiewać: piękna jest twoja własna twarz. Kilka miesięcy temu odezwał się do mnie z małego śląskiego miasteczka i pochwalił, że ma żonę, czwórkę dzieci i zawód, który kocha: nauczyciel wychowania fizycznego. Dobrze, że go tam przywiało.

     "Hosanna i gloryja" to bardzo prosty refren, łatwy i przydatny do wspólnego śpiewania. Długo myślałem jaką melodię zwrotki dołożyć do niego tak, żeby całość była "zjadliwa". W końcu zostało parlando. Ale niedawno dwie moje małe córeczki, obydwie trochę szalone i uzdolnione muzycznie, zaśpiewały tę kolędę jako rap ? bomba! Wspaniale się ją rapuje. Oczywiście, kiedy ja ją pisałem i nagrywałem, o rapie nie słyszano nawet w USA. Wygląda więc na to, że może niektóre z tych kolęd warto jeszcze raz odkryć.

     Pisałem je z miłością do moich najbliższych w sercu, choć nie zawsze umiałem im ją okazać. Niech te "Ballady kolędowe" pomogą wszystkim piękniej uśmiechnąć się do Waszych bliskich.