(tytuł oryginału: Piesjenka o Wan’kie Morozowie)
I czegóż chcieć od tego Wani?
Wszak jego winy nie ma w tym.
Wszystkiemu winna tamta pani,
że poszedł za nią tak jak w dym.
A pasowałoby mu wszystko,
już wszystko bardziej niż ten traf,
że z cyrku złapie go artystka,
na linie tańcząc pośród braw.
Już w pierwszym geście powitania,
gdy w górę wzniosła białą dłoń,
ujęło Wanię pożądanie
bez kresu w swą przepastną toń.
Marusię swą porzucił nagle,
a potem co noc, aż do dnia,
z artystką szalał w chińskiej knajpie,
a tam Marusia z żalu schła.
A Wania tamtej na stół ciskał
meduzy i w trzech smakach drób,
nie wiedząc nic, że ta artystka
wciąż wodę z mózgu robi mu.
Bo nie wierzymy w czas kochania,
że miłość biedy przyda nam...
Ech, Wania, Wania, biedny Wania...
Ot, spójrz, po linie idziesz sam.
tłum. Wojciech Młynarski
szybko, na 2/4
wstęp //: f / f / c / c / G7 / G7 / c /^c ://
zwrotka //: c / c / G / G / G / G / c / c /
/ As /As / f / f /G7 /G7 / c / ^c ://