Pogoda paskudna, zmienne ciśnienie, nastroje pod psem.
Chciałbym więc zaprosić wszystkich swoich przyjaciół, fanów, sympatyków dobrej piosenki na weekend w Bieszczady.
Do Komańczy, gdzie w najbliższy piątek, 23. X, godz. 18.00, zagram w dość dużej sali - wszyscy się zmieszczą! - restauracji „Pod Kominkiem”. Jeśli pogoda dopisze, to warto dojechać z Ropczyc, Krosna, czy Rzeszowa, a może nawet z okolic Krakowa? – Bieszczady są piękne o tej porze roku.
W połowie września odbyła się tam pierwsza Harasymiada, uczczono piewcę bieszczadzkich krajobrazów, m.in. odsłonięciem dwóch tablic pamiątkowych, w Komańczy i Mikowie. Mój koncert będzie ostatnim akordem tej imprezy.
Na pewno wspólnie pośpiewamy, nacieszymy się „perełkami” nurtu nazywanego niedawno piosenką turystyczną, ale ta nazwa była zrozumiała wyłącznie w Polsce i to przez dość krótki okres, pomiędzy 1970 a 2000 rokiem. Inni nazywali to Krainą Łagodności, inni Stachurową Cudną Polaną, albo Cudnymi Manowcami. Nurt stworzyli wędrowcy, którzy w górach odnajdywali nie tylko odpoczynek, rozrywkę, ale także krainę wolności, ucieczki od socjalistycznej, smętno-szarej rzeczywistości, sens i smak życia, metafizykę trwania. Początkiem była poezja Harasymowicza, potem pieśni Bellona, Wierzbickiego, Mroza, Reisera, zaczepione gdzieś w folku Łemkowyny, ale rozwinięte w przepiękne, mistyczne wręcz metafory. Było, minęło…, zostały pieśni i wiersze..
Czy moje pieśni też należą do tego gatunku? Czy Orkisz to też jeden z takich wędrowców? – Tak i nie. Przede wszystkim nie i trochę tak.
Dla mnie Bieszczady, w ogóle góry - podobnie jak morze - to wielka pasja, zachwyt, fascynacja, mistyka, lecz jednak nie metafizyka, nie wyznanie wiary. Moje pieśni są bardziej proste, rajdowo-turystyczne, pełne radości poznawania i przebywania, ale moja religia to inne sprawy.
Świat zanurzony w Miłość Odwieczną, Bóg jako energia, jako kochające „fale elektromagnetyczne”, przenikające wszystko i wszystkich, zagęszczone w istotowość, w byt.
Tym się zachwycam, przed tym klękam.
Wiem, że wielu z Was to razi, że woleliby moje pieśni bez motywów religijnych.
Wielu z Was właśnie w pieśniach szuka schronienia przed nachalnością religii (a religia, kościół, księża… bywają nachalni, prawda!). Żeglarze, wędrowcy, bieszczadnicy w swoich pieśniach znajdują ten świat pełen delikatności, potęgi i ukrytych sensów. Rozumiem to. Wyznaję te same wartości.
Tylko widzę je wprost w Bogu ukrytym.
Staram się nie eksponować na każdym kroku swojej wiary, odwołuję się najczęściej do tematów uniwersalnych, do metafor i znaczeń zwyczajnych, ale przecież nie chcę nikogo oszukiwać. Nie będę się zapierał, ani niczego udawał. Jestem jaki jestem, wierzę w co wierzę i ufam komu ufam.
Co więc zagram w Komańczy?
Przyjadę razem ze znakomitym gitarzystą, Robertem Cichoniem.
Przygotowałem co najmniej 10 swoich utworów, po kilka Harasymowicza, Bellona, Reisera, Wysockiego, w zanadrzu zaś mam cały świat moich pieśni, z którymi wędrowałem po górach i które nagrywałem.
Repertuar ogromny, nie wracam zaraz do Krakowa, więc będziemy muzykować zapewne długo w noc.
Nocne wędrowców śpiewane rozmowy …
Ten wieczór powtórzymy w Krakowie, w Kurantach, w środę, 28 października o 19.30, ale czy to będzie to samo? Jednak wątpię.
Bieszczady to... Bieszczady!
fotografie: Andrzej "Faja" Świder - podczas koncertu w Kurantach, 16 X 2009
Kraków, 20 października 2009
Poprzednio: rok 2009