Może zainteresuje Was najnowszy wywiad ze mną, przeprowadzony dla tygodnika "Extra Piwiśle" nr 26/2010 z 18 marca br., przez red. Andrzeja Boryckiego, po moim koncercie w Klimontowie. (Autoryzowany.)

Zagapiłem się na życie
Panie Pawle, jak zaczęła się Pana przygoda z piosenką? Pamięta Pan ten pierwszy raz, pierwszą zaśpiewaną piosenkę, pierwszą własną kompozycję i ten pierwszy publiczny występ?
- Oczywiście, tego się nie zapomina! To było w szkole podstawowej, miałem 8 lat, zawieszono mi na szyi gitarę
i trącając lekko struny, bo przecież grać na gitarze nie umiałem, wyśpiewałem całą piosenkę: „Mam konia z grzywą rozwianą…” („Ballada bieszczadzka”).
Mały, czyściutki inteligencik (grubasek, w okularkach…) śpiewający o życiu brudnego, ale twardego trapera. To musiało być piękne!
Ale mojej Mamie
niejedna łza się w oku zakręciła.

Zaliczany jest Pan do wszechstronnych autorów. Znany jest Pan w kręgach miłośników piosenki studenckiej, turystycznej i poetyckiej. Jest Pan autorem przepięknych ballad kolędowych i pieśni patriotycznych. Czy w Pańskim dorobku kompozytorskim jest taki jeden, jedyny utwór, który szczególnie bliski jest Pańskiemu sercu?
- Tak. „Piosenka o zagapieniu”, ze słowami: „zagapiłem się na życie, w życiu zakochałem”. Najpierw ją napisałem, a potem zrozumiałem, że to właściwie motto całego mojego śpiewania, mojej pracy artystycznej. Ja nie chcę swoją twórczością niczego zburzyć, ani rozwalić, okres młodzieńczych buntów mam już za sobą. Nie chcę też wyrazić głównie siebie, ani swoich lęków. Nie chcę się nurzać we własnej egzystencji – to też już było. Takich artystów jest na pęczki, a każdemu się zdaje, że jego los jest wyjątkowy, absolutnie niepowtarzalny… Tylko, że potem spostrzega, że połowa ludzkości miała te same problemy, rozterki, wątpliwości i rany.
Ja swoim śpiewaniem wolę przekonywać, że życie jest cudne i że warto się nim zachwycić. Pokazuję różnorodne powody do zachwytu, stąd moja twórczość wędruje w różne tematy: żagle, góry, miłość, przyjaźń, ballady, poezja, folk, romanse, nawet bunt, protestsongi, tematy patriotyczne i religijne. A czemuż by nie?

epowisle_5m.jpgJak to się stało, że absolwent Politechniki Krakowskiej wybrał piosenkę jaką swoją drogę życiową, związał z nią swoją karierę, stał się jej twórcą, tekściarzem i kompozytorem?
- Nie wiem, jak to się stało? Ot, tak wyszło... Kiedy wybierałem kierunek studiów myślałem głównie o muzyce, dziennikarstwie, ekonomii… - to grało mi w duszy. Ale muzykologia była dość niepoważna, a dwie następne profesje były w socjalizmie sprostytuowane, na usługach partii, ideologii. Wybrałem poważne, inżynierskie studia i nawet byłem „piątkowym” studentem, jednak do czasu. Aż uświadomiłem sobie, że ja siebie w tym zawodzie nie widzę.
Z dzisiejszej perspektywy wszystko jedno co studiowałem, przecież i tak nie ma kierunku przygotowującego wprost do zawodu: poeta, pieśniarz, bard, głos pokolenia... Trzeba dojrzeć i odkryć to w sobie.

Wiele Pańskich kompozycji emanuje niezwykłym nastrojem, opowiada o miłości i nadziei. Skąd to bierze?
- Z wnętrza, z doświadczeń, z serca. Ja jestem ciepłym człowiekiem, zwłaszcza dla moich bliskich. W przypadku mężczyzny miękkość, romantyzm, nie zawsze są komplementem. Czasem brakuje mi hardości, nie zawsze jestem szczery, nie zawsze uczciwy, choć się staram… Ale nie wstydzę się uczuć, nie wstydzę się delikatności.

Od blisko 30 lat śpiewa Pan na studenckich i klubowych estradach, na różnych publicznych występach. Przez ten okres czasu wyśpiewał Pan wiele nagród i wyróżnień na festiwalach i przeglądach piosenek. Którą z otrzymanych nagród ceni Pan sobie najbardziej?
- Zdziwię Pana: żadnej nagrody szczególnie nie cenię. Główne nagrody na przeglądach i festiwalach piosenki studenckiej i turystycznej – Yapa, Szklarska Poręba, Bakcynalia, Włóczęga… - znaczą o wiele mniej, niż to, że ludzie te piosenki naprawdę potem śpiewają!
Na ważnym dla mnie onegdaj festiwalu, SFP w Krakowie w 1984 roku, nie dostałem głównej nagrody, tylko III, więc trudno, żebym to jakoś szczególnie wspominał.
Nagrodę „Solidarności” nowohuckiej na Sacrosong’84, w czasie stanu wojennego, otrzymałem, bo NSZZ „Solidarność” NH chciała wtedy pokazać, że istnieje, że działa, więc to dla nich była ważna nagroda, ja byłem mniej ważny.
Nagroda Ministra Kultury z okazji 30-lecia działalności artystycznej, wynikała z kolei z faktu, ze ktoś znał kogoś i szepnął temu komuś o mnie. Takie to… przypadkowe.
Najważniejszą dla mnie nagrodą jest uznanie publiczności, e-listy do mnie, owacje po koncertach, sprzedane płyty… Dowody, że moje pieśni są dla Was ważne..

Z jakimi współczesnymi polskimi muzykami współpracuje bądź współpracował Pan w swojej dotychczasowej karierze? Z jakim zespołami Pan występował?
Pomijając krótki początkowy epizod z zespołem HOBO Janusza Kotarby, potem już ja sam byłem liderem, a dwa najważniejsze zespoły to grupa folkowa PASS i Kapela Salonowa BARON.
Muzyków długo by wymieniać. Ja nie jestem instrumentalistą, choć sprawnie i dość charakterystycznie gram na gitarze. Na scenie jestem frontmenem, liderem, balladzistą, który przekazuje pewną myśl. Dbam jednak o to, żeby ją ubrać w piękny ornament, oprawę, której sam nie jestem w stanie zapewnić, stąd do współpracy zapraszam zwykle najlepszych muzyków, jakich znam i są dostępni na rynku.
Wymienię tylko tych, których mam lub miałem zaszczyt uważać za swoich przyjaciół: Wojciech Czemplik, Stefan Błaszczyński, Wiesław Wódkiewicz, Jacek Ronkiewicz, Józef Kaniecki (+), Robert Cichoń, Robert Klepacz.

Przez wielu krytyków muzycznych uznawany jest Pan za jednego z najlepszych wykonawców ballada Okudżawy i Wysockiego. Skąd u Pana tak wielkie zainteresowanie twórczością tych kompozytorów?
Obydwaj to Rosjanie. Dlaczego oni? – Po pierwsze, bo dość dobrze znam ten język i rozumiem o czym śpiewają. Po drugie, bo pomimo oszałamiającej popularności pozostali do końca sobą, prawdziwymi, szczerymi i świadomymi własnych ograniczeń ludźmi.
Nienawidzę bufonów.

2010 koncerty.klimontow02Najbardziej cenione przez Pana ballady to...Wymienię kilka:
- „Piosenka o trzech siostrach” i „Gdy zamieć wyje” Okudżawy,
- „Liryczna” i „Kopuły” Wysockiego,
- „Ptak na drucie” i „Alleluja” Cohena,
- „Kocham się w Emily Dickinson” Pete’a Mortona
i moje „Ballady kolędowe”.

Przez jakiś czas mieszkał Pan w Gdańsku, z którego zresztą pochodzi Pańska żona. Jak wspomina Pan ten okres w swoim życiu, patrząc dziś z pewnej perspektywy minionego czasu?
Były to dobre dla Pana lata?

Znakomite. W Gdańsku się skonsolidowałem, odnalazłem, przeżyłem kilka fascynujących przygód twórczych. Wcześniej byłem pogubiony, ogłupiały powodzeniem, krótką popularnością i własnym durnym charakterem. W Krakowie byłem pozerem, Gdańsk postawił mi kilka fundamentalnych pytań o prawdę. Kiedy wróciłem z powrotem do Krakowa, byłem już innym człowiekiem.

Przy wykonywaniu utworu Wysockiego pt. „Alpinistka” wspomniał Pan na koncercie w Klimontowie o swojej żonie, której Pan tak bardzo wiele zawdzięcza. Jakie miejsce w Pańskim życiu zajmuje żona? Kim dla Pana jest?
Dość osobiste pytanie... Jeśli komuś się wydaje, że małżeństwo to jeden nieprzerwany ciąg szczęścia, albo wielka burza, to się myli. Wzajemne relacje zmieniają się, czasem nawet bardzo, lecz "po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój".
Wiele zależy od tego, z jakim pojęciem o miłości wkracza się w związek. Często małżeństwo przypomina układ biznesowy, ty mi to, ja ci tamto. Do wspólnoty, do takiej miłości, w której bardziej chce się dobra tego drugiego, niż swojego, trzeba dojrzeć.
I powiem jeszcze jedno: konieczna jest umiejętność wybaczania. Jeśli nie umiesz wybaczyć, czegokolwiek, nie wchodź w związek! Zostań wolnym elektronem.
Izabela zawsze była moją wielką miłością i fascynacją, bo pobraliśmy się z miłości, trochę może wbrew rozsądkowi, jeszcze podczas jej i moich studiów. Potem bywała i przeszkodą, i irytacją, i nadzieją, i busolą. Teraz, po latach, znowu jest wielką miłością, obiektem czułej troski.

Był w Pańskim życiu taki okres, że swoje koncertowanie porzucił Pan na rzecz pracy dziennikarskiej, choć tak do końca nie zdradził Pan swojej pasji, gdyż w tym okresie nagrywał Pan swoje utwory. Czy ta prawie 11-letnia absencja na estradzie była jakąś przemyślaną decyzją, rozsądnym wyborem czy raczej koniecznością życiową?
Te 11 lat, w których redagowałem miesięcznik „nasz Rynek Kapitałowy” i kwartalnik „Rynek terminowy” – to jedna z najpiękniejszych przygód w moim życiu.
Nie była koniecznością ani decyzja o podjęciu pracy w jednym z domów maklerskich, ani późniejsza decyzja o odejściu z niego w 2005 roku. Miałem wtedy 50 lat, więc zapytałem siebie samego: co chcę jeszcze zrobić w moim życiu przez te ostatnie 15 lat mojej pracy zawodowej? - Wyszło mi na to, że chcę pokazać ludziom swoje pieśni, bo tak mogę im przekazać najlepszą cząstkę siebie.

Od 2005 roku miłośnicy ballad ponownie mogą podziwiać i oklaskiwać Pawła Orkisza na różnego rodzaju występach i koncertach. Jak odbiera Pan polską publiczność? Czy Pańskim zdaniem nadal istnieje zapotrzebowanie na tego rodzaju muzykę? Czy tak, jak w latach 70-tych, ballady takich kompozytorów jak Okudżawa czy Wysocki są nadal bardzo chętnie słuchane?
Oczywiście, że istnieje zapotrzebowanie. Obserwuję to na moich koncertach. Gram coraz częściej i dla większego grona. Jednak mogę nie być obiektywny; może tylko ja - od 2005 roku - jestem w ciągłym marszu w górę?
Okudżawę i Wysockiego kocha moje pokolenie, tu nie ma wątpliwości. Młodsi częściej słuchają twórców anglojęzycznych, takich jak Norah Jones, Diane Krall, Sting. To wszystko są ballady, piosenki z tekstem.

Co takiego jest w balladach, że pomimo zmieniających się trendów muzycznych nadal cieszą się dużą popularnością i bardzo chętnie są słuchane?
Romantyzm, delikatność, pozytywne emocje… - to miałoby przeminąć bezpowrotnie?
Zmienia się forma, ale podstawowe dylematy człowieka są niezmienne: dobro – zło, prawda – fałsz, delikatność – chamstwo. Z wielu różnych powodów wybory ludzi nie są jednoznaczne.

Jednym z największych Pańskich przedsięwzięć jest organizowany przez Pana Europejski Festiwal Ballady w Niepołomicach. Proszę powiedzieć kilka słów o tym festiwalu.
Trzeci weekend lipca, na dziedzińcu pięknie odrestaurowanego Zamku Królewskiego w Niepołomicach, w tym roku 5. edycja – 16-18 lipca 2010. Trzy magiczne wieczory balladowe, księżyc nad nami, powietrze pachnące Puszczą Niepołomicką i łagodne dźwięki ballad.
Więcej: www.balladsofeurope.pl

Gdyby tak pokusić się o podsumowanie Pańskiego dorobku artystycznego to do jakiego kompozytora było i jest Panu najbliżej?
Pewnie do Okudżawy, ale… Orkisz to Orkisz.

Z jakim artystą – kompozytorem chciałby Pan wystąpić na swoim koncercie?
Z najlepszymi… Najchętniej z moimi mistrzami Okudżawą, Cohenem, Wysockim.
Obecnie to już możliwe tylko z Leonardem, ale pewnie do tego nie dojdzie, bo i po co? On dla mnie jest mistrzem, lecz ja będę dla kogoś młodszego…
Śpiewam o tym, ze świat można i trzeba zmieniać na lepsze, wiem po co wychodzę na scenę i przed ludzi. Nie odczuwam tremy, bo jestem sobą. Z moich koncertów ludzie mają wychodzić ogrzani, ugłaskani, pocieszeni, z nowymi siłami do codziennych trudów.

I na zakończenie naszej rozmowy proszę powiedzieć, jakie ma Pan plany na najbliższą przyszłość? Jak wyglądać będzie w tym roku trasa koncertowa Pawła Orkisza?
Niestety, nie jest tak, że mogę sobie wybierać miejsca, gdzie chciałbym zagrać. Nie wiem, czy ktokolwiek w Polsce tak funkcjonuje.
Raczej oczekujemy na zaproszenia z różnych miejsc, często za pośrednictwem pasjonatów, takich jak Jarek Paczkowski, którzy w swoim środowisku zachęcają władze miasta, albo kierownictwo instytucji kulturalnych do zaproszenia tego, a nie innego artysty.
Jeśli udał się nasz koncert w Klimontowie, to również Jarka zasługa.

Wszelkie informacje o moich koncertach można znaleźć na www.orkisz.pl. Na pewno nie zabraknie okazji, żeby mnie posłuchać! Szczególnie serdecznie zapraszam jednak w lipcu do Niepołomic.
  rozmawiał Andrzej Borycki
2010 koncerty.klimontow01

Kraków, 19 marca 2010

Poprzednio pisałem:

rok 2016, rok 2015, rok 2014, rok 2013,
rok 2012, rok 2011, rok 2010, rok 2009