po oficjalne.zamek1Patrzę z daleka - z balkonu mojego balladowego zamku - na rynki walutowe, widzę co się dzieje z kursem franka, złotówki, dolara… i nie chce mi się śmiać (choć nie mam kredytu we frankach).
Nie byłby to dobry śmiech, raczej jakiś taki gorzki, złośliwy, zmieszany z żółcią i pretensją do wyznawców bezwzględnej wiary w siłę i mądrość praw rynkowych i kapitalizmu w ogóle.
Kiedyś napisałbym: takich jak Balcerowicz. Dziś sam Balcerowicz rzadko się wypowiada, ma swoje laleczki. Z rozbawieniem obserwuję głupkowate uśmiechy analityków finansowych i przemądrzałe wypowiedzi różnych „znawców” finansów światowych, którzy zawiłym i pokrętnym paplaniem próbują „wyjaśniać” dość oczywiste zjawiska i trendy rynkowe.
Dlaczego mamrotają, plotą trzy po trzy, gubiąc się w zeznaniach? – Bo prawda jest prosta: ktoś tym rynkiem buja. Tylko kto?

Co to znaczy „buja”? – Najpierw skupuje franki, potem je miesiącami sprzedaje, żeby zbić kurs, na takim niskim kursie franka opiera jakiś własny produkt finansowy (np. kredyty hipoteczne), które sprzedaje, zachwalając zyskowność. A jak już sprzeda, to kurs franka rośnie, no bo wszyscy zaciągnęli kredyty we frankach i teraz potrzeba franków, żeby te kredyty spłacać. Albo można jeszcze na potęgę zacząć skupować franki, żeby kurs poszedł w górę. To przecież naprawdę proste, trzeba tylko mieć dużo kasy.

Otóż są na świecie takie banki i tacy finansiści, którzy mają niewyobrażalne dla nas ilości kapitału. Ale oni właśnie dlatego mają kapitał, że kochają kapitał i rozumieją zasady jego przepływu. Oni wiedzą, że inwestowanie w rozumieniu działalności gospodarczej jest obarczone ryzykiem i trwa strasznie długo. Dlatego się nie opłaci. To w ogóle nie jest to, co rekiny finansjery lubią najbardziej.

Rekiny stać na zabawę ich finansami, na „bujanie” rynkami, na kreowanie sztucznych potrzeb, potem zaspokajanie tych potrzeb, aż do uzależnienia globalnego konsumenta od tych potrzeb.
A wtedy można zacząć liczyć zyski, odcinać kupony i obmyślać nowe zabawy.
Zabawy dla rekinów.

Oglądam serwisy informacyjne, czytam doniesienia i „analizy” i dziwię się, że naprawdę żaden uczony miś nie zająknie się nawet na temat konfitur, które właśnie ktoś gdzieś smaży. Dlaczego? Rynki nie znoszą prawdy. Rynki nie mają w ogóle żadnej moralności, żadnej etyki, ani filozofii. Działa się w półmroku, zaciszu, a o tym co się tam dzieje nie wolno nikomu pisnąć.

Dziennikarze latają więc od „eksperta” do „eksperta”, i pytają, a uczone misie odpowiadają. Ale tak, żeby zaciemnić. Wcale nikomu nie zależy na tym, żeby ujawnić mechanizmy, wytłumaczyć… Po co ktoś miałby kogoś uczyć? Dlaczego płotki miałyby rozumieć i rozpoznawać trendy? Przecież chodzi o to, żeby im zabrać pieniądze i przełożyć do naszej kieszeni. Nie?
W tym zamkniętym, hermetycznym świecie panuje po prostu totalne zakłamanie. Można pleść androny, wymyślać najgłupsze teorie, powiedzieć dosłownie byle co, byle nie dociec i nie ujawnić.

A prawda jest banalna prosta. Skoro ktoś traci, to gdzieś jest taki, który zarabia. Skoro kurs rośnie, to jest popyt, są kupujący. Ale hola, hola! Popyt nie zawsze jest naturalny, bo rynki są często manipulowane. Może tych kupujących wcale nie być dużo, może za nimi jest gdzieś z tyłu  tylko jeden, np. Goldman Sachs? Albo Soros? Ktoś właśnie kupuje.

Dwa lata temu ktoś rozbujał kurs naszej złotówki, a kiedy była już śmiesznie wysoko (prawie doganiała dolara!), ten ktoś zaproponował polskim firmom umowy opcyjnie, jako zabezpieczenie przed dalszym wzrostem kursu złotego. Z jednym warunkiem: gdyby kurs złotówki spadł, no to, niestety będziecie musieli nam Państwo zapłacić, no, ale przecież po wejściu Polski do UE cały czas rośnie… Ano kurs rósł.
Ale gdy tych umów opcyjnych sprzedano już wiele, dziwnym przypadkiem kurs złotówki zaczął gwałtownie spadać. Pisałem o tym na swoim blogu (Bitwa o opcje ), podejrzewając o zmowę 5 banków, których emisariusze sprzedawali w Polsce te cholerne umowy opcyjnie, przez które wiele polskich firm zadłużonych jest teraz na kilka, kilkanaście, a nawet kilkaset milionów złotych.
Prawda okazała się jeszcze bardziej banalna. Te 5 banków sprzedawało - jeśli dobrze zrozumiałem - produkt jednego tylko rekina. Za tym wszystkim stał podobno jeden Goldman Sachs. Polskie firmy straciły łącznie jakieś 20-100 mld złotych (wg różnych szacunków). Po czym woda w naszym jeziorku ucichła, zapadła cisza. Kurs wrócił w okolice 4 zł/euro.
* * *

Gdybym miał teraz próbować przewidywać co się stanie z kursem franka, to patrząc od tyłu, poznając po skutkach, po konfiturach, które teraz ktoś smaży na franku, sądzę, że dłuuugo jeszcze utrzyma się wysoki kurs franka. Minimum 5 lat, może nawet 10-15 lat. (To odważne: prognozować kurs waluty na 10 lat naprzód, ale co tam... najwyżej się pomylę. Prychniecie wtedy: artysta!).

Na razie przecież nikomu nic się złego stało, pożyczkobiorcy płacą grzecznie trochę wyższe raty, ale rekiny przecież jeszcze na tym prawie nic nie zarobiły. Dopiero, jak to potrwa jakieś 15 lat, zaczną się niewypłacalności i przejmowanie przez banki zastawionych nieruchomości, wtedy rekiny naprawdę się pożywią. A dopiero jak się nażrą, skończy się tutaj dla nich zabawa i… odpłyną gdzieś indziej.

Najciekawsze, że rekiny wcale nie polują same. Polują z nagonką. Z psami. Kiedy w czasie tego „opcyjnego bujania” Waldemar Pawlak postraszył, że może rząd będzie musiał wtrącić się do tych umów i przeciąć cały proceder, w psiarni zawrzało: - Jak to tak? Umów się dotrzymuje! – krzyczeli i szczerzyli kły. A Pawlak swoje wie, bo przez kilka lat był prezesem Warszawskiej Giełdy Towarowej, zetknął się zapewne z próbami manipulowania kursem. O mało go wtedy nie zagryźli!
  
W Polsce dość dobrze działa Komisja Nadzoru Finansowego, ale jest za mała wobec potęgi rekinów oceanicznych. Trzeba by stworzyć międzynarodowy nadzór nad rynkami, bo… na razie takiego nie ma!
Wyobrażacie to sobie? Na małych, lokalnych rynkach obowiązują ostre reguły grania fair. W oceanach rekinom wolno praktycznie wszystko.


Rekiny rozumiem.
Uczonym misiom się dziwię.
No i nie wiem, po co nam rządy demokratycznie wybieranych przedstawicieli partii politycznych?
Dla picu?

* * *

W czwartek, 11 sierpnia, śpiewam w Kurantach pieśni Włodzimierza Wysockiego, które spowrotem zaczynają być aktualne. Np. taka "Obława"...

PS. W sobotę, 6 sierpnia, moja córka, Weronika, wychodzi za mąż. Młodzi mają swoje wieczory,  "panieński" i "kawalerski".
Postanowiłem w Kurantach urządzić sobie swój wieczór "ojcowski" - w czwartek, 4 sierpnia, 19.30. Zapraszam. Pożegnam się metaforycznie i balladowo z rolą najważniejszego mężczyzny w życiu córki.

Bo tak jest dobrze, prawidłowo i pięknie!

Kraków, 2 sierpnia 2011
foto: Marcin Urban

Poprzednio pisałem:

rok 2016, rok 2015, rok 2014, rok 2013,
rok 2012, rok 2011, rok 2010, rok 2009