patidmuchawiecPo moim felietonie o odejściu Przemysława Gintrowskiego otrzymałem kilka sygnałów, że nastąpiło między nami jakieś dziwne niezrozumienie. Jakobym był niezadowolony, ze sposobu w jaki żyję, uprawiam swój zawód, albo z tego gdzie gram i co gram.
Zinterpretowaliście mój wpis: - „Wolałbym być Artystą, a robię za grajka” tak, jakbym po nim postawił kropkę i nic już nie napisał.
Albo jakbym rzeczywiście żałował, że pojechałem na Przegibek, gdzie ludzie tańczyli w blasku jesiennego słońca przy mojej muzyce. (???)
 

Najpierw dwa miłe listy:

„Panie Pawle!
Przeczytałem właśnie na Pana stronie notkę o Przemku Gintrowskim. I szczerze mówiąc coś się we mnie zatrzęsło. Z trwogi. Kiedy umarł Kaczmarski, ryczałem jak bóbr przez trzy dni, przez tydzień chodziłem struty, choć dzieckiem jeszcze dość młodym byłem. Gdy umarł Gintrowski, zezłościłem się niemiłosiernie, ryczałem jak bóbr dzień i noc, i chodzę przygaszony cały czas, choć jestem już dość dużym chłopakiem. Dlatego, że uświadomiłem sobie, że umarł KOLEJNY, na którego koncercie nie udało mi się być. Kolejny, który stworzył moje życie.
Zdecydowanie  się nie zgadzam z tym, że Gintrowski został w tamtych czasach. Nie. On do nich powrócił. Owszem, oglądałem niejedno nagranie z koncertów Gintrowskiego, i z lat 90. - gdzie z tryskał energią przedstawiając "Wojnę Postu z Karnawałem" stworzoną razem z Jackiem i Zbyszkiem Łapińskim - jak i z lat ostatnich, gdzie widać było, że przygasa. Ale jednocześnie ostatnie pięć lat przyniosło dwie jego wspaniałe płyty. Jedna w pełni poświęcona Herbertowi (moim zdaniem najlepsza w całym dorobku), druga ukazująca trochę starych piosenek, trochę zapomnianych i trochę nowych. Ze łzami w oczach uświadomiłem sobie kilka dni temu, że kolejna płyta, na którą czekałem już się nie ukaże. Nigdy.
I nie jest tak, że młodzież jest znużona. Nie. Owszem, mało kto w moim przekroju wiekowym o nim słyszał, ale jeśli już słyszał, to słuchał dość dokładnie. Tak jak ja, album za albumem. Od najstarszych po najnowsze. I można do niego wracać latami. Bo Gintrowski nigdy się nie znudzi.
Krzysztof K”

„Dzień dobry, panie Pawle,
Przeczytałam właśnie Pana tekst o trzech koncertach. Jakże prawdziwe to słowa.
Gintrowski był dla mnie potęgą i nawet czas, ten cholerny, nieprzekupny biurokrata, nie był tego w stanie zmienić.
Nie byłam na koncercie w Jaszczurach i dobrze. Pewno także byłabym przerażona i byłoby mi żal. Żal Artysty i żal nas...
Dzięki Gintrowskiemu Krzysiek sięgnął po Herberta, a ja zamykam oczy, zakładam słuchawki i słucham. Najlepiej w mroku i samotności. I wtedy myślę. Intensywnie. Nie rozmarzam się, nie odpływam..., jestem i myślę. Myślę, więc jestem - także dzięki wspaniałej muzyce, zachrypniętemu, niskiemu, jakże męskiemu głosowi Przemysława Gintrowskiego. Świadomie używam czasu teraźniejszego. On już „jest w Raju, dotarł na sam szczyt”, a nam zostały płyty, nagrania... Może nie tak wiele, ale za to ich ciężar gatunkowy jest potężny. Została myśl.
Coraz rzadziej można spotkać ludzi, których interesuje drugi człowiek. To o czym myśli, o czym mówi, o czym śpiewa, co czuje. Dookoła coraz więcej powierzchowności, duchowej płycizny, pośpiechu, pustego i głośnego śmiechu. Przykre, głupie, bezsensowne. Ważne, żeby się temu nie dać wciągnąć, wessać. Sama lubię się zabawić, pośmiać, ale czasem. A czasem potrzebuję, niczym trawa rosy, zamyślenia, refleksji, skupienia. Dla Gintrowskiego zawsze, ale i dla Pana czasem zakładam słuchawki. Nierzadko wcale. (…)

Pana tęsknota za byciem artystą, a nie grajkiem, jest dla mnie jak najbardziej zrozumiała. W Pana piosenkach jest dusza, a nie pustka.
Okazuje się, że pustka może posiadać rytm i rym. Ale skoro istnieje, jest, to ma prawo posiadać. Także publiczność wzięła w posiadanie. Liczną. Ale nie całą. Jeszcze nie całą. Jeszcze żyjemy!
Pozdrowienia
Monika Ro.”

List Krzysztofa zrobił mi dużą przyjemność, choć... widziałem, co widziałem. Cieszę się, że są tacy młodzi ludzie, którzy smakują w poezji śpiewanej.
Pani Monice dziękuję za podzielenie się refleksjami, ale coś jednak dopowiem, żeby uściślić.
* * *

Ja nie tylko tęsknię za byciem Artystą.
Ja Artystą bywam.
I Wy to wiecie…

Ale oprócz bycia Artystą, żyję też z ludźmi i wśród ludzi.. I dobrze mi z tym. Nie zamykam się w „swej wieży z drewna” (cyt. z Cohena), żyję pełnią życia: piję (niewiele), palę (niewiele), kocham, rozpaczam, spaceruję, pływam, wspieram przyjaciół i dzieci, czasem bawię wnuki, pracuję, tworzę, próbuję „podbić świat” (np. ostatnio organizując „Scenę Ballada”, notabene, nienajlepiej to wychodzi, ale nie szkodzi!).
Czy Wam się wydaje, że mnie przeszkadza to, że ktoś przy mojej muzyce tańczy??? Albo i cała górska hala?? – Toż to moja radość!!! (Mirku, uwierz mi.)
Owszem, czasem proporcje między okresem zabawy i niezbędnej pracy są zachwiane, czasem więcej jestem grajkiem, a rzadziej Artystą, wtedy tęsknię za koncertami. Innym razem codziennie pracuję i tej pracy mam powyżej uszu… Jak każdy!

Coś mi się wydaje, że Gintrowski był typem samotnika, samotnego artysty, który nie lubi chodzić z życiem na kompromis. Za to się płaci, np. wcześniejszym odejściem. 

Ja wybrałem inną drogę: chcę cieszyć się życiem i z tego cieszenia się życiem uczyniłem główne przesłanie mojej sztuki. Dlatego cieszę się śpiewając, pisząc, tłumacząc, koncertując i…grając wam do tańca!!!

patiquadMoże to trochę dziecinne, ale taki jestem.
Takim chcę być!
Chcę zachować trochę dziecka w sobie, do końca!

Kraków, 25 października 2012
foto:  archiwum rodzinne
na zdjęciach: Patryk Orkisz

Poprzednio pisałem:

rok 2016, rok 2015, rok 2014, rok 2013,
rok 2012, rok 2011, rok 2010, rok 2009