2010.05a irek bihunJeden z moich przyjaciół-muzyków, Ireneusz Bihun, przysłał mi kiedyś, ot, tak, jako ciekawostkę tekst, którego treść także mnie dotyczy.
Tekst był pisany
jako wypracowanie na studiach, przy jakiejś okazji; chodziło tam chyba o użycie łączników, albo spójników, albo jeszcze czegoś innego, co językoznawcy analizują, a temat był najzupełniej dowolny.
No to Irek, zamiast o kwiatkach, albo sąsiadkach, napisał o sobie i o swojej pasji do muzyki...
Od serca. 
Pozwolił mi się tymi jego refleksjami podzielić z Wami.

"Odpowiedź na tytułowe pytanie może wydać się trywialna, zwłaszcza dla kogoś, kto mnie choć trochę zna. Jeśli jednak jest inaczej, to w kilku słowach spróbuję na nie odpowiedzieć.

Po pierwsze, lubię muzykę. Lubię jej słuchać i lubię ją grać. Lubię ćwiczyć i obserwować, jak z biegiem czasu buduje się mój warsztat muzyka. Gram niemal od dziecka. Gdy miałem siedem lat, zakochałem się w grze na skrzypcach. Jakiś czas później zakwitła we mnie miłość do perkusji. Z zapałem ćwiczyłem na obu instrumentach. Od tego czasu te dwie miłości nie tylko istniały obok siebie, ale wzrastały wraz ze mną. Z czasem grałem coraz lepiej. Wraz z artystycznym rozwojem, coraz częściej  pojawiało się we mnie pragnienie podzielenia z innymi tym, co jako muzyk mam najlepszego.

Stąd wynika drugi powód. Lubię grać dla kogoś, dla słuchaczy, dla publiczności. Lubię publiczność. Bez niej wszelkie moje muzykowanie byłoby warte nic. Byłoby to jałowe pitolenie. Dopiero publiczność koncertowa, jej obecność w konkretnym miejscu i czasie nadaje właściwy wymiar mojej pracy. Jest ona dla mnie czymś w rodzaju lustra, w którym odbija się zarówno cały mój kunszt, jak i najmniejsza niedoskonałość. Grając na żywo mam poczucie czegoś w rodzaju egzaminu. To stan permanentnej, bardzo miłej, ekscytacji. Lubię to uczucie.

Nie jest ważne ilu słuchaczy liczy audytorium; z takim samym zaangażowaniem gram dla kameralnego grona w zacisznym klubie, jak i dla dużej – festiwalowej widowni. Zawsze staram się pamiętać, że obecność słuchaczy nie jest przypadkowa. Mam świadomość tego, że celowo przyszli posłuchać, co mam im do przekazania. Dlatego nie mogę i nie chcę zawieść ich oczekiwań. To mnie mobilizuje do odpowiedzialności za to, co robię. Wtedy dopiero mogę się z nimi podzielić moją wrażliwością i talentem. Ponadto granie na żywo jest dla mnie bezkompromisowym przyjrzeniem się mojej artystycznej uczciwości; tu nie ma miejsca na jakąkolwiek poprawkę – retusz. Podczas gry na żywo nie można zatrzymać czasu, zastanowić się, wrócić do początku i poprawiać się w nieskończoność. Tu „klamka zapada” i ewentualnie popełniony błąd może zniweczyć cały trud włożony w przygotowanie koncertu. Świadomość tego uczy pokory wobec materii, jaką jest muzyka grana na żywo.

Lecz w tym miejscu mojej opowieści pojawia się trzeci powód uzasadniający stwierdzenie zawarte w sposób domyślny w tytule mojej pracy, że „lubię grać koncerty - szczególnie z Pawłem Orkiszem”.
W rzeczy samej, tak jest.Po prostu, lubię Pawła-artystę. Lubię jego sposób gry na gitarze, jego temperament i jego interpretację utworów. Paweł ma wybitną, artystyczną osobowość. Każdy śpiewany przez niego utwór nosi jego piętno. Jest przy tym bez znaczenia czy śpiewa utwory własne, Wysockiego, Cohena czy Okudżawy – śpiewa je po orkiszowemu. I jest to wspaniałe.

Lubię także Pawła, jako przyjaciela. Od kilku lat kwitnie między nami prawdziwa, męska przyjaźń. Z jednej strony każdy z nas posiada zdrowy dystans do spraw osobistych drugiego, z drugiej zaś, jesteśmy sobie bardzo bliscy, jako mężczyźni, których łączy fascynacja sztuką, życiem i światem. Staramy się akceptować życie z całym jego majestatem. Wydaje się, że obaj dojrzewamy do tego, o czym pisał J. Conrad, a co nazwał „smugą cienia”. Staramy się z godnością wkraczać w czas dojrzałej męskości.


2010.05b irek za poDlatego czy to w życiu prywatnym czy artystycznym, towarzyszymy sobie. Choć nadal się rozwijamy i poszukujemy swojego miejsca każdy na własną rękę, to raz na jakiś czas nasze drogi się przecinają. Dzieje się to podczas koncertu. Mógłbym chyba zaryzykować stwierdzenie, że koncert jest pigułką naszych życiowych relacji. W miejscu i czasie koncertu, w formie artystycznej, dokonuje się to, co w życiu nazywane jest niefortunnie prozą. Osobiście nie dokonuję rozdziału pomiędzy tzw. codziennością, a jej metaforą, którą artysta ujmuje w dzieło. Tym dziełem może być również koncert muzyczny i to wszystko, co się podczas niego dzieje.
To właśnie zauważam u Pawła, w jego artystycznej ekspresji. Dla niego życie i scena, to jedno. Życie i sztuka, to jedno. Jak pisał Stachura: „Wszystko jest poezją”. Artystą się nie bywa, artysta się jest. To jego filozofia życia, która jest także moją. Paweł jest w tym szczery i bardzo to w nim cenię. Ufam mu i uczę się od niego tej szczerości. Wiem, że Paweł również mi ufa. Właśnie to nasze wzajemne zaufanie, ta męska przyjaźń, jest dla mnie bardzo ważna. Dlatego tak bardzo odpowiada mi osobowość Pawła i wspólne z nim muzykowanie.

Za każdym razem, gdy koncert dobiega końca, pozostaje we mnie pewien niedosyt. Nie jest to jednakże niedosyt wynikający z niespełnienia, ale jest to poczucie pragnienia dalszego wspólnego przeżywania tego, co zdaje się nigdy nie będzie dokończone.

To moje ważne życiowe doświadczenie i piękna przygoda.
"
2010.07 gliwice

Dziękuję, Irku!
Będziecie nas mogli Państwo jeszcze nie raz usłyszeć, np. najpewniej w Chełmku, 3 czerwca, podczas koncertu plenerowego z okazji Dnia Matki i Dziecka :-))

Paweł Orkisz
Kraków, 26 kwietnia 2012

fotografie podczas koncertu, który odbył się 19 marca 2010 roku w Gliwicach, wykonała Magda Paleczna, od niedawna mgr sztuki Magdalena Paleczna-Kalinowska

Poprzednio pisałem:

rok 2016, rok 2015, rok 2014, rok 2013,
rok 2012, rok 2011, rok 2010, rok 2009